28.11.2014

27: Podróż III

Hanis niezmiernie cieszył się, gdy zobaczył, że jego klacz żyje. Kamień spadł mu z serca.
Przemierzali noc galopem, w czarnych płaszczach powiewających na wietrze wywoływanym przez tępo. Broń nie wydawała żadnego dźwięku, a kopyta klaczy odbijały się cicho od żwiru.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała szeptem ciekawa Ikira.
- W mieście Onel. - odpowiedział równie cicho – Moglibyśmy zagościć kilka godzin u kanisów w ich Średnim lesie.
Mruknęła coś na potwierdzenie, że usłyszała.

Hanis przy najbliższej okazji skręcił na zachód. Tam znajdował się Średni las.
Pochylał się lekko nad grzywą swej klaczy. Ikira siedziała za nim. Czuł jej ciepły oddech na plecach, nawet jeżeli się go nie trzymała. Uśmiechnął się w myślach.
Już niedaleko do lasu.
Pociągnął lekko za wodze zwalniając do szybkiego kłusa. Coś mu nie pasowało, cisza nienaturalnie dzwoniła w uszach. Wytężył słuch. Klacz nerwowo zastrzygła uszami. Ikira również zaczęła nasłuchiwać. Hanis nie zatrzymywał klaczy. Popatrzał na uliczki i dachy w skupieniu. Jego towarzyszka zrobiła to samo.
Nic. Nie było żywego ducha. I właśnie to było najbardziej niepokojące.
Bez ostrzeżenia, na dachach pojawiły się postacie ludzkich kuszników. Groty strzał celowały w elfy i klacz.
Hanis spiął zwierze. Przyspieszyła. Współczuł jej. Miał jasność jaki to wielki wysiłek, kiedy ma dwóch pasażerów.
- Odpoczniesz potem, obiecuję. - szepnął jej do ucha, pochylając się nad jej grzywą.
Usłyszał świst. Następnie poczuł jak jego klacz zwalnia. Zaklął w myślach. Muszą się gdzieś ukryć. Tylko gdzie?!
- Proszę cię...uda ci się... - szepnął znów do ucha klaczy.
Na horyzoncie już były dostrzegalne zarysy lasu. Niestety to za daleko. Dzieliła ich jakaś godzina drogi. Spojrzał przez ramię na Ikirę. Pobladł gdy nie zauważył jej tam. W tej samej chwili poczuł wstrząs, i klacz upadła, tym samym odrzucając go daleko. Przed oczami zobaczył ciemność, zaczął walczyć o to by nie zemdleć.

***

Ktoś nim potrząsnął.
- Są coraz bliżej! Obudź się!
Zamrugał i otworzył oczy gwałtownie. Przed nimi zobaczył twarz skrytą w cieniu czarnego kaptura. Potrząsnął głową i wstał jeszcze nie do końca ogarnięty. Za chwilę przypomniał sobie wszystko. Ikirę, jak jego klacz upada, i kuszników którzy to spowodowali. Zalała go fala smutku. Musiał jednak szybko odsunąć ją na później. Ale mimo starań, nie udało mu się przemóc.
Ikira puściła jego koszulę. Chwycił ją za rękę i pognał w stronę lasu. Obejrzał się. Napastnicy są bardzo blisko. Trzeba ich zgubić.
Przypomniał sobie słowa Ikiry: „Nie sądzę by chcieli cię zabić.” Nie chciał jednak tego sprawdzać. Wbiegł w uliczkę i w rów. Położył się ciągnąc za sobą Ikirę. Schował się całkowicie w cieniu, pod okryciem czarnego płaszcza. Zwolnił oddech i bicie serca.
Z ulgą usłyszał jak napastnicy przebiegają obok. Wychylił ostrożnie głowę patrząc na okolicę. Nikogo nie było. Wyszedł z rowu.
Poczuł jak coś ścieka mu po czole. Sięgnął tam dłonią, i spojrzał. Krew. Musiał mocno uderzyć się w głowę podczas upadku. Stłumił jęk się kiedy doszedł go ból dochodzący z ramienia. Popatrzał tam. Strzała tkwiła w jego ramieniu. Bardzo głęboko. Zacisnął mocno zęby.
Popatrzał na Ikirę. Na jej czarnym płaszczu zlewającym się z nocą, wyraźnie była widoczna krew. Kulała wychodząc z rowu. Podał jej zdrową rękę.
- Hanisie... - wykrztusiła – Nie dam rady...
Wyciągnął ją z rowu. Spojrzał na nią. Zobaczył strzały głęboko tkwiące w jej brzuchu, nodze oraz barku.
- Nie zostawiam swoich. - mruknął zdecydowanie.
Wziął ją na ręce, a ona stłumiła jęk.
- Przeżyjesz, nie martw się. - szepnął wciąż tym samym tonem.

Godzina przemieniła się w dwie. Hanis szedł. Nie mógł biec. Każdy gwałtowniejszy ruch wywoływał większy ból, który lada chwila mógł przemienić się w krwotok. Ikirze również by to nie wyszło na dobre. Pomiędzy czasie połamał strzały w sobie oraz Ikirze. Nie miał jak zdjąć płaszcz. Co prawda Ikira również nie. Miasto za ten czas budziło się do życia. Powoli świt już wstawał. Hanis czuł na sobie ciekawskie spojrzenia wychylające z okien i zza drzwi. Jednak ku jego zdziwieniu i zimnej satysfakcji, nikt nie zaalarmował straży. Po prostu patrzeli. Wiedzieli kim jest, kim jest jego towarzyszka. A on tylko spokojnie szedł, z coraz bardziej zabarwiającym się na szkarłat płaszczem. Coraz bardziej czuł jak jego oddech przyspiesza, razem z sercem. Ból stawał się nie do zniesienia. Zmysł odpowiedzialny za czucie żywiołów zamazał się. Nie czuł już wszystkiego tak wyraźnie, przez co był bardziej narażony na niespodziewane ataki. Parł jednak do przodu, patrząc w las bez uczuciowo, nie dając po sobie poznać bólu i zmęczenia. Jeszcze tylko trochę...- powtarzał sobie.
Faktycznie dzieliło go jeszcze zaledwie kilkanaście metrów, niedługo domy się skończą, zastąpione drzewami. Nie wiedząc dlaczego podkusiło go by spojrzeć w górę. Tak też zrobił. Spojrzał prosto w twarz małego chłopca, nad którym patrzał młody mężczyzna. Hanis uśmiechnął się krzywo do chłopca i spojrzał z powrotem w las bez uczuciowo.
Dotarł. Czuł na sobie jeszcze spojrzenia, aż rozmył się w gęstym pozostającym zawsze ciemnym lesie.


***


- Jego klacz nie żyje panie. 
- Doskonale. Nastraszyliście go?
- Tak panie. Jest z nim ktoś...
- Kto? - Eukedus wyprostował się w tronie.
- Podejrzewamy, że to może być kolejny elf...
- Jak?! Skąd?! Oni się mnożą na poczekaniu czy jak?! - wykrzyknął zdenerwowany. 
- Podobno przybyła z Detry. Proponuję przeczesanie terenów sprzymierzonych krajów panie. Może być ich tam jeszcze kilku. 
Eukedus zwęził oczy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz