- Czego szukasz Ariso? Chodzisz w tą i wewte. - zagadnął.
Elfka spojrzała na niego, zobaczył w jej oczach strach, ból i upokorzenie. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz. Sekundę potem wzrok zmienił się na bez uczuciowy. Zastanawiał się czy na pewno to zobaczył.
- Sali. - odpowiedziała krótko, bez uczuć.
- Do czego ci Sali? - zmarszczył brwi ciekawy.
- Miałam z nią załatwić pewną sprawę. - mówiła cicho ale Hanis słyszał każde słowo.
- Rozumiem. - mruknął wciąż marszcząc brwi a Arisa zaczęła szukać dalej, jej czarny płaszcz krążył razem z nią.
Spojrzał na Ornelsa siedzącego pod ścianą na łóżku w sąsiednim pomieszczeniu i czytającego jakąś książkę, potem na Kelnę siedzącą obok niego na krześle i mówiącą coś do ucznia. Hanis skrzywił się lekko. Dawno już nie uczył Ornelsa. A powinien. Właściwie to zastanawiał się kiedy ma wyruszyć do smoków. Może nawet jutro?
Do ziemianki wskoczyła kaniska. Spojrzeli na nią.
- Arisa słyszałam, że mnie szukasz. - powiedziała rozbawiona Sali.
- Tak, idziemy? - zapytała szybko.
- Jasne. - odpowiedziała żywo.
Wyszły z ziemianki.
Hanis uśmiechnął się mimowolnie. Arisa i Sali to były dwa różne światy, pomimo tego dogadywały się i były przyjaciółkami.
Kaniska i elfka były już w domu Minkena.
- Nie wiem jak udało ci się to załatwić. - powiedziała Arisa z lekkim uśmiechem, zakładając tunikę stojąc plecami do Sali.
Tunika była biała i prosta, ale miała mały skórzany kołnierzyk do którego przyszyty był brązowy kaptur. Arisa zacisnęła pas w tali i odwróciła się z powrotem do Sali, w tym samym czasie zakładając kaptur. Sali była ubrana podobnie, jednak na dłoniach miała rękawice, poza tym włożyła buty co nie było w naturze kanisów, zarzuciła na głowę kaptur, który ukrywał jej białą twarz. Sali czuła się bardzo skrępowana i ledwie co chodziła.
- Nie ma za co Arisa. Znam kilku krawców. Zostaw u mnie swój płaszcz i broń, mam nadzieję że ojciec ich nie ruszy. - zapewniła.
- Nie powiedziałaś mu, nie? - spytała jeszcze.
- Nie powiedziałam, spokojnie. - uśmiechnęła się kaniska.
- Zostawię sobie tylko sztylet. - poinformowała elfka spokojnie.
- Fakt, zawsze coś musi być. - mruknęła podekscytowana Sali – Wiesz...chyba nie przekonam się do butów. - mruknęła trochę zła i rozbawiona patrząc na napięte przez pazury obuwie.
Arisa zaśmiała się cicho, również rozbawiona.
- Chodźmy czym prędzej, żebyś jak najszybciej pozbyła się tych butów. W końcu wyrok ma być ogłoszony za parę chwil.
Sali uśmiechnęła się. Elfce nie było już do śmiechu.
- Jasne. Chodźmy. - pokiwała kaniska głową i skierowała się do wyjścia.
Wyszły z domku i zeszły z drzewa.
Chwilę przedzierały się przez gąszcz lasu. Na końcu jasne słońce chwile mrużyło im oczy. Przed sobą zobaczyły kilka domków. Rozejrzały się czy ktoś ich nie zobaczył gdy wychodziły. Na szczęście nikogo nie dostrzegły. Poszły prosto na dziedziniec główny. Zgromadziła się już spora grupa ludzi. Na podeście stał miejscowy krzykacz, który dzwonił zacięcie dzwonkiem trzymanym w dłoni i krzyczał na całe gardło: „Słuchajcie, słuchajcie!”. W drugiej ręce trzymał list z którego zwisała pieczęć królewska. Strażnicy uspokajali i uciszali ludzi wokoło.
Arisa i Sali powstrzymały się od zasłaniania uszu.
- Jak ten krzykacz nie przestanie zaraz dzwonić, to wezmę ten dzwonek i mu go wsadzę głęboko do gardła. - syknęła kaniska.
- Spokojnie. - mruknęła zdenerwowana hałasem elfka - Zaraz przestanie.
I faktycznie. Gdy tylko skończyła mówić, krzykacz przestał dzwonić a pełno ludzi na dziedzińcu pchało się jedno na drugie by lepiej dosłyszeć wieści.
- Hm...faktycznie miałaś rację. - powiedziała cicho Sali do Arisy, ta uśmiechnęła się krzywo.
Krzykacz odchrząknął, pewnie zachrypnął od tych krzyków. W końcu głosił:
- Jutro! O godzinie trzeciej trzydzieści popołudniu! - przerywał co chwilę zdania, by bardziej je podkreślać krzycząc – Zostanie powieszonych trzech ludzi! Oraz jeden elf!
Zaraz na dziedzińcu rozległ się gwar rozmów. Strażnicy uciszyli ich szybko.
- Wyrok odbędzie się na placu przed zamkiem królewskim! Skazańcy to: William Spakreln! Gregore Kerran! Torin Tellene! Oraz elf Neris Akernam!
Arisa mimowolnie jęknęła. Miała nadzieję jednak, że nikt tego nie usłyszał.
- Decyzja została podjęta przez naszego wielmożnego! Wspaniałego! Władcę nad władców! Starszego syna zmarłego władcy Corlina! Eukedusa Henarra pierwszego!
Elfka przełknęła ślinkę słysząc to imię i nazwisko. Tak bardzo nienawidziła tego człowieka. Czuła jak zawartość żołądka podchodzi jej pod gardło za każdym razem gdy tylko o nim słyszała. Krzykacz zszedł z podestu, a strażnicy zrobili mu przejście wśród zatłoczonego dziedzińca.
- Wracajmy już. - szepnęła Arisa do Sali bez uczuciowym tonem i wycofała się do uliczki.
- Okej. - przytaknęła kaniska.
Sali podążyła za nią.
- Uratujesz go? - zapytała niepewnie.
- Tak. - odparła zdecydowanie elfka.
- A nie sądzisz, że lepiej zostawić to Senanom? Pustynia Haracka to ich teren.
Arisa pokręciła głową.
- Eskorta będzie miała magów.
- Zapewne wiedzą jak ich przechytrzyć. - argumentowała kaniska.
- Magowie mają niewidzialną, magiczną tarczę ochronną, której nie przebije nic prócz silniejszej magi niż ona sama.
Sali westchnęła zrezygnowana.
- Rozumiem. Ale jesteś pewna, że chcesz porywać się na takie ryzyko?
Elfka pokiwała głową. Już dawno podjęła decyzje. Odbije go. Nie może się nie udać.
Miały jeszcze kawałek drogi przed sobą. Szły spokojnie i średnim tempem. Mijały bogate domy.
- Ej! - usłyszały nagle nerwowy głos za sobą.
Arisa zaklęła w myślach. Właśnie tego obawiała się najbardziej, że ktoś ich rozpozna.
- Stójcie!
Stanęły.
- Przodem do mnie.
Odwróciły się spokojnie. Spojrzały na strażnika prawie równego im wzrostem.
- Kim jesteście? Wyglądacie na nietutejszych. - zapytał marszcząc brwi.
- Wybacz panie przybywamy z sąsiedniego kraju. - odparła Arisa.
- Rozumiem, proszę pokazać dokumenty. - rozkazał.
- Nie mamy ich przy sobie.
- A to dlaczego? - zapytał marszcząc brwi.
- Ponieważ zostały w domu. - odpowiadała spokojnie.
- W takim razie podejdę z wami do domu i tam pokażecie mi dokumenty.
- Nie wpuszczamy obcych ludzi do domu. - mruknęła elfka.
- Jestem strażnikiem, mam prawo zrobić wam rewizję a nawet zabić gdyby była taka potrzeba. - warknął już mocno poirytowany.
- Niech będzie. - sapnęła Arisa.
Uśmiechnął się chytrze, zadowolony z wygranej.
- Ściągnijcie kaptury, nie wolno mieć takiej anonimowości przy władzy.
- Nie wolno? - zapytała udając zdziwienie.
- Nie wolno. - naciskał.
- Czyli każdego pan tak zatrzymuje? Codziennie przechodzi tędy kilkadziesiąt ludzi w kapturach. Nigdy nie widziałam byście zatrzymali kiedyś któregoś z nich. Dlaczego więc zatrzymuje pan nas?
- Nie dyskutuj tylko ściągaj ten kaptur! Co to jakaś tajemnica co masz pod nim?!
Strażnik był już mocno zdenerwowany.
- Nie chce pan zobaczyć mnie bez kaptura. - sapnęła ciężko.
- Niby dlaczego?
Westchnęła udając smutek, ale nie dała po sobie poznać strachu.
- Choruję na rzadką chorobę skóry, która strasznie oszpeca mi ciało. Moja towarzyszka również na to choruje. To bardzo zaraźliwe.
Strażnik mruknął coś pod nosem jednak cofnął się. Chwilę się wahał ale zaraz znowu zaczął mówić.
- Nie wymyślaj. Jestem pewny, że jesteś tym kogo szukamy. - warknął.
- A kogo szukacie? - zapytała niewinnie.
- To sprawa królestwa. Nie twoja spiczasto ucha. - prychnął.
- Pan mnie obraża. - fuknęła z oburzeniem, cały czas grała jak umiała najlepiej.
- Doprawdy? - prychnął
Sięgnął do jej kaptura podchodząc. Serce zabiło jej szybciej. Widziała wszystko jakby w zwolnionym tempie.
Złapała jego rękę w przedramieniu zanim dotknął materiału, wykręciła mu ją do tyłu jednocześnie wyciągając swój sztylet, wbiła mu go w plecy z zawrotną prędkością i popchnęła na siano wyrywając sztylet z jego pleców. Strażnik zatopił się w sianie, szybko się z niego nie wygrzebie.
Arisa spojrzała na pozostałych strażników. Rozejrzała się szybko za Sali. Ta już uciekała. Postanowiła dołączyć do przyjaciółki. Przecięła klatkę piersiową strażnika który właśnie ją atakował. Korzystając z jego szoku pourazowym, schowała sztylet z powrotem zanim następny strażnik zdołał się zbliżyć i szybko pognała za Sali. Dogonić ją było dość łatwo. Arisa wyczuwała poprzez ziemię jak strażnicy ruszają za nimi. Pociągnęła Sali do gwałtownego zakrętu, wskoczyła w przestrzeń pomiędzy dwoma domami i schowały się za jednym z nich.
Arisa szybko stłumiła szybkość oddechu i puls. Cisza i odgłosy miasta. Elfka wyjrzała poza ścianę domu. Strażnicy właśnie przebiegali i pobiegli ślepo dalej. Odetchnęła cicho opierając głowę o ścianę.
- Tu są! - usłyszała nagle krzyk jednego z strażników.
Zaklęła. Strażnicy kierowali się wprost w ich stronę. Z jednej i drugiej strony. Uciekanie przed siebie nic nie da. Pociągnęła Sali za rękę i zaczęła się wspinać po ścianie domu. Ściany domu były wykonane z kamieni, zaprawa pomiędzy nimi zaczynała się już wykruszać co dawało dodatkowe oparcie. Wspinaczka nie była trudna.
Strażnicy pojawili się pod nimi. Były już na dachu.
- Na drugi dach. Na pewno mają ze sobą kusze. - nakazała elfka
- Dachy się nie załamią pod nami? - zapytała z powątpiewaniem Sali.
- Nie. Szybciej!
Spojrzała przelotnie na Sali a potem na dach sąsiedniego domu. Nie był daleko. Cofnęła się o trzy kroki, rozpędziła i skoczyła. Słyszała jak zwolnienia kuszy puszczają. Strzały wystrzeliły. Nie trafiły na szczęście. Opadała na sąsiedni dach kucając by zamortyzować lądowanie. Spojrzała na Sali. Ta była już w połowie skoku. Odsunęła się a kaniska wylądowała obok niej. Strażnicy nie zdążyli jeszcze naciągnąć strzał na kusze, nie mówiąc już o pobiegnięciu za nimi. Musiały szybko się przemieszczać.
Arisa wstała złapała Sali i pociągnęła za sobą. Rozpędziła się w połowie puszczając kaniskę. Skoczyła. Sali zaraz za nią. Tym razem trafili elfkę. Arisa krzyknęła lądując. Ból na chwilę ją ogłuszył. Strzała tkwiła w biodrze i rozcięło jej plecy.
Jeszcze kilka domów. Spojrzała przed siebie. Musi wytrzymać. Wstała z pomocom kaniski powstrzymując się od krzyku. Słysząc wołania strażników pod spodem poczuła przypływ adrenaliny. Ból jakby przestał istnieć. Znów rozpędziła się do skoku.
Przeskoki i strzały powtarzały się do ostatniego skoku. Sali i Arisa zeskoczyły z dachu domu, postawionego najbliżej lasu. Przeturlały się po ziemi. Strzała wbita w Arisę złamała się i wbiła głębiej, zasłoniła usta dłonią nie dając rady zdusić krzyku. Znów Sali musiała pomóc jej wstać. Ból był niewyobrażalny. Pognały kulawo do lasu. Strażnicy za nimi wciąż uzbrojeni w kusze. Usłyszały jęki. Kanisi patrolujący las zaczęli strzelać do strażników trującymi strzałkami.
Pobiegły dalej przez gęste chaszcze targające je za włosy, ubrania i przecinające skórę. Dotarły do kryjówki podziemnej, w której były pozostałe elfy. Zapukały w klapę ta się otwarła i wskoczyły szybko do środka, zamykając.
- Co się stało? - zapytała Kelna zszokowana ich stanem.
- Miałyśmy sprawę do załatwienia... - wykrztusiła Arisa kładąc się na łóżku.
Oddychała ciężko. Strzała coraz bardziej dokuczała.
- Właśnie widzę. - mruknęła elfka podchodząc do niej.
Usiadła obok i przyjrzała się ranie. Kelna podwinęła jej nogawkę by lepiej obejrzeć ranę.
- Rozgrzej sztylet. - powiedziała ponuro do Ornelsa siedzącego obok.
Ten pobiegł na zewnątrz.
- Co się stało? - zapytała Kelna zdecydowanie.
- Potem ci wyjaśnię...
- Sali przynieś bandaże, nić, igłę i wodę. Szybko. - nakazała.
Kaniska pobiegła nie wahając się ani chwili. Za chwilę przybiegł Orlens z rozgrzanym do czerwoności sztyletem. Kelna chwyciła go za rękojeść i odchyliła ranę Arisy by wyjąć strzałę. Dzięki rozgrzanemu ostrzu nie powstanie krwotok.
Arisa zagryzała nadgarstek by nie krzyknąć, czuła pod zębami słodki smak swojej krwi. Łzy pociekły jej z oczu. To trwało wieczność. Nie zorientowała się kiedy elfka wyciągnęła strzałę. Arisa była pół przytomna. Nawet nie zauważyła kiedy Sali weszła do pokoju.
- Już już... - szepnęła uspokajająco Kelna.
Pod nogę Arisy położyła ręcznik i przemyła ranę wodą. Zaszyła ranę powierzchownie, a resztę wyleczyła magicznie. Ból był niewyobrażalny.
- Żyjesz? - zapytała elfka klepiąc lekko Arise po policzku.
Ta dopiero po chwili odpowiedziała.
- Tak... - wykrztusiła puszczając krwawiący nadgarstek.
- Gdzie byłyście? - zaczął ostro przesłuchanie Hanis.
- Poczekaj chwilę, niech dojdzie do siebie. - mruknęła Kelna.
Skrzywił się ale usłuchał. Elfka jeszcze przez jakiś czas leżała półprzytomna aż całkiem się obudziła. Spojrzała na niego. Sali odezwała się pierwsza.
- Arisa chciała dowiedzieć się kiedy odbędzie się egzekucja Nerisa, ma zamiar go uratować.
- Co?! - wykrzyknął Hanis zdenerwowany.
- Sali... - wycedziła Arisa przez zaciśnięte zęby.
Była wściekła na kaniskę, nigdy nie potrafiła trzymać języka za zębami.
- Arisa dobrze wiesz, że to może cię kosztować życie i to nie tylko twoje. To zbyt ryzykowne. - Hanis mówił opanowanym tonem ale nadal było słychać w nim wzburzenie.
- Wiem. - odpowiedziała spoglądając wprost w fiołkowe oczy swego byłego przywódcy - Ale nie zostawię go samego.
- To zbyt narazi ciebie i innych. Nie możesz tego zrobić, rozumiesz? - sapnął – Nawet razem nie dalibyśmy rady tego dokonać. Eukedus by nas zabił i osiągnął by swój cel, tego chcesz? On ma magów, nie dasz im rady w pojedynkę.
- Czasem jeden zdziała więcej niż grupa.
***
Eukedus uśmiechał się zadowolony siedząc na swoim tronie i spoglądając na swego szpiega.
- Mówisz, że ona chce go uratować? - zapytał a raczej stwierdził rozbawiony.
- Tak panie.
- Hm... musimy więc mieć na nią baczenie. - mruknął rozsiadając się wygodniej w tronie.
- Mam tego dopilnować panie?
- Tak. Moi gwardziści są zbyt głupi by ją zauważyć, a ty masz do niej dostęp.
- Zrobię co w mojej mocy panie.
- Dobrze. Możesz już iść.
__________________________________________________
Jak się wam podobają moje wypociny? :) Staram się nie opuszczać z czasem publikowania bo całą opowieść już mam napisaną na boku, ale różnie to bywa ze sprawdzeniem jej.
Powodzenia w czytaniu i zachęcam do komentowania. :)
Pozdrawiam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz