Czwórka elfów, Minken, Sali, Dakelan, oraz Sokrenin, siedzieli w pokoju pod ziemią na krzesłach w kręgu.
- Tortury, kilku magów. Dziwisz się? - odpowiedziała Kelna zła za lekkomyślność Hanisa – Nikt z nas nie dałby rady.
- To prawda ostatnio Eukedus wysyła swoje patrole jedynie do tego lasu. - poinformował poddenerwowany Minken – Ale albo dowiedział się od Nerisa albo od jednego z nas.
- Mamy wśród siebie zdrajcę? - zapytała energicznie Sali marszcząc brwi.
- To tylko domysły. - pokręcił głową - Może po prostu złamali Nerisa. Jak na razie obrona lasu nie jest problemem. Patrole nie mają jak się nam sprzeciwić. Nie są magami.
- Dziwne, że Eukedus tak ryzykuje. - mruknął Ornels – Traci jedynie swoich żołnierzy. Bezmyślność z jego strony?
- Możliwe iż ma w tym swój cel. Tylko jaki? - wysnuł Hains
- Sądzę, że po prostu chce to załatwić szybko. - powiedziała Kelna
- Odbiegając od tematu... - odezwała się nagle Arisa, która przez ostatni czas ciągle milczała - Sali dała pomysł by jedno z nas dotarło do gór Południowych i tam poprosiło smoki o współpracę.
- To przecież pewna śmierć! - wykrzyknął zszokowany Sokrenin.
- Może i nie...jeżeli jedno z nas by się tam dostało...przecież smoki pilnują porządku. - mruknął w zamyśleniu Hanis
- Ale kto by był taki... - odparł Sokrenin.
- Jedno z elfów. - przerwała zdecydowanie Kelna.
Wszyscy wlepili w nią wzrok.
- Przecież was jest zaledwie czwórka! - sprzeciwiał się Sokrenin – Jeżeli jeden z was zginie to co wtedy?!
- Smoki to mądre gady. - mówiła dalej - Dlatego też musi pójść jedno z nas...wiedzą, że teraz jest nas mało oraz że potrzebujemy pomocy. Przecież widziały to wszystko.
- Więc jak będzie? - zapytała nie ukrywając zniecierpliwienia Sali.
Nastąpiła chwila ciszy. Wszyscy musieli to przemyśleć w sobie. Ryzykowna decyzja, ale potrzebna. Jak potoczy się wyprawa jednego z nich? Nie wiadomo. Bali się ale byli przekonani, że tak trzeba i nie ma innego wyjścia.
- Ja się zgadzam. - jako pierwsza przerwała ciszę Arisa.
- Ja również. - powiedział Minken
- Ja też. - oświadczyła Kelna
- I ja. - rzekł Hanis wciąż nie pewny co do tego pomysłu.
- Niech będzie. - mruknął Dakelan niechętnie.
- Zgadzam się. - rzucił Ornels spokojnie.
Nastąpiła chwila ciszy. Wszystkie oczy padły na Sokrenina który jeszcze nie wyraził zgody.
- Nawet jeżeli się zgodzę...- powiedział szybko – które z was by się tego podjęło co? Każdy boi się śmierci.
Czwórka elfów spojrzała po sobie. Napięcie można było ciąć nożem. Cisza jeszcze chwilę dzwoniła w uszach aż odezwał się:
- Ja mogę. - powiedział Hanis chłodno, hamując emocje.
- Ty? Przecież ty nawet nie jesteś pewny co do tego planu... - zaprotestował Sokrenin.
- Owszem. Chcę sprawdzić czy słusznie się go obawiam. - odparł.
- Głupie. - warknął przywódca Senanów.
- Może i tak. Chociaż nawet jeżeli...to znasz inne wyjście?
Sokrenin wpatrywał się chwile w niego zaciętym spojrzeniem, otwierał właśnie usta by coś powiedzieć ale zaraz je zamknął.
- Tak myślałem. - powiedział spokojnie Hanis - To jak będzie Sokreninie?
Adresat zmarszczył brwi. Przez chwilę jeszcze się wahał, ale zaraz wykrztusił odpowiedź choć niechętnie:
- Zgoda.
- Mam pytanie...- zaczął niepewnie Ornels.
Wszyscy spojrzeli na niego.
- Kto, gdy Eukdus zostanie obalony, zasiądzie na tronie? - zapytał jednym tchem.
- To oczywiste. Dakelan. - odpowiedział Hanis
- A jeżeli ktoś z nas chciałby władzy dla siebie? - spytał Sokrenin prostując się.
Hanis westchnął ciężko.
- Dakelan ma prawo do tronu. Nikt inny z nas. Sokreninie, jestem pewien, że Dakelan gdy tylko zasiądzie na tronie, zajmie się wynagrodzeniem dla ciebie.
- Tym bardziej że liczebność twoich wojsk jest większa od kanisów. - dodał Dakelan spokojnie.
Sokrenin spojrzał na księcia.
- Hm...no dobrze. - mruknął - Zostaniemy przy tym. Jednak musiałbym zapytać najpierw swój lud, czego by chcieli.
- Niech tak będzie. - sapnął Dakelan
- Jeszcze jedno. - przerwał nagle Minken - Jak doprowadzisz swoje wojska tu, zanim zacznie się bitwa?
- To nie będzie problemem. Zapewniam cię. - odparł z łobuzerskim uśmieszkiem
Minken nie uśmiechnął się poddenerwowany. Ciągle podskakiwał nogą, uaktywnił się jego tik nerwowy co znaczyło, że trzeba uważać z naciąganiem struny by jej nie przeciągnąć.
- Pytanie. - oświadczył Sokrenin
- Słuchamy. - Hanis
- Sakkina to tylko kraj. Przecież w innych muszą też być elfy. Dlaczego tam po prostu nie uciekliście? Przecież wokół nas są trzy kraje.
- Eukedus odnowił sojusze z tamtymi państwami. - wyjaśniła powoli Kelna - Tam również elfy zostały wytępione.
- A inne kraje?
- Niestety tylko w tych elfy istniały. Możliwe że pojedyncze osoby...ale tylko tyle. Nikt by nam nie pomógł w przeniesieniu ich i zabito by nas po drodze prędzej czy później.
- Ale przecież mogą gdzieś być tacy jak wy. Buntownicy.
- To jest możliwe. Ale jak mówię przeniesienie ich jest wręcz nie możliwe. - argumentowała zdecydowanie
Nastąpiła chwila ciszy.
- Wiesz...zawsze zastanawiałem się...dlaczego elfy nie mają własnego kraju, własnego wojska, ludu... Dlaczego nikt nad wami nie panuje? - spytał Sokrenin
- Eh.. - westchnął Hanis, wszyscy przenieśli wzrok na niego – Tysiące lat wstecz była wielka wojna. Władca elfów zginął a z nim większość naszych wojsk.
- Przeciwko komu była ta wojna? - dopytywał się.
- Przeciwko Istotom Ostatnim. - odpowiedział niechętnie Hanis.
- Ludźmi. Sporo wojen stoczyły te rasy w swoim istnieniu. - mruknął Dakelan.
- Owszem. - przyznał Hanis spokojnie.
- Kto wygrał? - dociekał Sokrenin.
- Ludzie, było ich za dużo, a magowie...są silniejsi od elfów. Można powiedzieć, że król ludzi przejął nad nami władzę. Osadził nas na swojej ziemi. Ale nie wykorzystał jako niewolników. Powiedział, że nie chce zmarnować tak potężnej rasy do roznoszenia jedzenia na sali bankietowej. - uśmiechnął się gorzko, ale zaraz uśmiech znikł z jego twarzy – Najpierw byliśmy strażnikami i żołnierzami, później razem ze swoimi doradcami król stworzył Czarnych Łuczników. Zaczęliśmy być szkoleni osobno. Przydzielili nas z czasem do pilnowania porządku. Zgodziliśmy się na taki układ bez żadnych zarzutów, w końcu to oni wygrali.
- A przedtem nie szkoliliście się?
- Nie zwracaliśmy na to szczególnej uwagi, panował pokój. Sporo było dzikich. To nasza głupota spowodowała naszą przegraną.
- Dzikich? - zapytał marszcząc brwi.
- Jeżeli ty nie zapanujesz nad żywiołem, on zapanuje nad tobą, taka zasada naszego istnienia. Nad dzikimi panowały ich żywioły, nie potrafiły mówić, żywiły się od roślin i właściwie to poniekąd nimi były. Nigdy się d końca nie dowiedzieliśmy jakim códem żyły tak długo.
- Je też wytępiono?
- Prawdopodobnie tak, ale nawet jeśli by zostały to nie byłoby z nich pożytku.
- Co było potem? - pytał energicznie znów wskakując do innego tematu.
- Królowi urodziło się trzech synów. Podobno przy trzecim królowa zmarła ale nikt tego do końca nie wie, mało jest kronik z tamtych czasów. Gdy synowie dorośli Król podzielił między nich ziemie swojego państwa. Z czasem te ziemie stały się osobnymi królestwami. Sprowadzili też do siebie Czarnych Łuczników. Tak już zostało, aż do teraz. Każdy następny władca tych czterech krajów, tak robił. Zawsze był sojusz, zawsze w nim byli Czarni Łucznicy. Elfy w innych krajach nie istniały, po prostu ich tam nie było. Pewnie nawet nie wiedzą, że taka rasa istnieje.
- A mieliście teraz swojego przywódce?
- Tak. - Hanis westchnął ciężko – Ja nim byłem.
Sokrenin uniósł brwi zaskoczony.
- Byłeś? Nie jesteś?
- Panowałem nad elfami nawet w tamtych trzech krajach. Teraz nie mam jak. Nie jestem już władcą, teraz jestem jednym z buntowników.
- Ale zaraz zaraz. Eukedus sprzymierzył się z tamtymi krajami. One były sprzymierzone?
- Tak były, Kelna wcześniej już tłumaczyła. Eukedus namówił tych władców by wyeliminowali też u siebie elfy. Podobno łatwo nie poszło.
- A teraz skoro jednak Eukedus dowiedział się o waszym istnieniu...mógł powiadomić już dawno tamtych królów, oni mogą przysłać tu swoje wojska i zacząć szukać elfów u siebie.
- No na pewno. - warknął Minken.
- Cholera. Teraz to już w ogóle nie mamy szans na zwycięstwo. - jęknął Sokrenin - Jedynym naszym wyjściem są smoki. To chore! Przecież one prędzej cię zjedzą Hanisie niż zgodzą się na to.
- Smoki są nam obcą rasą i nie wiadomo czego się po nich spodziewać. Rozumiesz? - odparł Hanis głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- Tak, i coraz częściej zastanawiam się dlaczego zgodziłem się wam pomóc.
- Bo chcesz obalić Eukedusa? Bo nie jest godnym władcą? - podsunął Dakelan
Sokrenin spojrzał na niego, jego wzrok był zamyślony ale oczy miał szeroko otwarte.
- I żebyś ty zasiadł na tronie. By zapanowała sprawiedliwość, a nie żądze szaleńca. - dokończył bardziej opanowany.
- Dokładnie. Więc jak będzie? Odwołujesz swoje obietnice, czy zostajesz z nami?
- Może i jak wy to mówicie, słowo Senanina nie jest nic warte, jak pirackie...ale zrobię w tym przypadku na przekór powiedzonku.
- Eukedus nie będzie chciał zniszczyć twojego ludu Sokreninie? - zapytała Kelna nieco zmartwiona.
Ten prychnął rozbawiony.
- Na pustyni nie mają szans.
***
- Wasza wysokość?
- Słucham. Czy masz mi coś do przekazania?
- Tak panie. Mam informacje z dzisiejszej narady, u kanisów. Wysyłają byłego przywódcę elfów Hanisa do gór Południowych prosić smoki o pomoc.
- Hanis... tak pamiętam go, mój ojciec bardzo go sobie cenił – zaśmiał się szyderczo. - Są aż tak bezmyślni by wysyłać go na śmierć? - prychnął z pogardą
- Na to wygląda panie.
- Hm...chodź opowiesz mi resztę. Ale nie tu.
- Tak panie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz