5.12.2014

28: Atak II

Musieli się pozbierać w kilka dni, co nie było łatwe. Kanisi, elfy, jak i Senanie potrzebowali pomocy nie tylko fizycznej.
Tym razem elfy, Sokrenin, Minken, kilka godzin temu przybyła Sali, oraz Dakelan, zgromadzili się w domu przywódcy kanisów.
- Może lepiej poślę po swoich ludzi. Przynajmniej po jeden odział. - odezwał się Sokrenin – To już by dało jakąś rekompensatę. Las jest duży, nie musimy się obawiać, że ich nie pomieścimy.
- Poczekajmy aż rozpęta się prawdziwa wojna. Wtedy będą bardziej potrzebni. - odparł Minken
- Aż Eukedus poprosi o wojska swoich baronów, oraz Detrę, Rellę i Fedn? - zaprotestował Sokrenin dokładnie wypowiadając każdą nazwę by uświadomić rozmiar zagrożenia. - Nie widzicie tego?! - krzyknął i uderzył w stół. - Oni chcą nas powoli wybić! Osobę po osobie, odział po oddziale, życie po życiu. Tego chcesz?!
- Nie. - głos Minkena przeszedł w warkot – Ale twoi ludzie po prostu się tutaj nie zmieszczą! Ten las nie jest aż tak obszerny!

- Spokój! - zagrzmiała Kelna
Mężczyźni spojrzeli na elfkę. Jeszcze przed chwilą wzburzeni, teraz złagodnieli pod wpływem jej zabójczego spojrzenia.
- Sokreninie Minken ma słuszność. Więc lepiej na razie Senanów nie ruszać z pustyni dopóty nie rozpęta się prawdziwa wojna, dopóki Hanis nie wróci, miejmy nadzieję ze smokami.
Sokrenin warknął tylko coś mało przyjaznego w odpowiedzi.
- Ale co zrobimy jak zabraknie nam wojsk? - zapytała nerwowo Sali.
- Czy dałoby się przynajmniej część twoich przenieść do tego lasu? - zapytał poważnie Dakelan  Minkena.
- Tak. - odpowiedział – To nie problem. Najpierw poślemy po odziały ze Średniego lasu, jest bliżej. Muszę kogoś wyznaczyć by pobiegł tam z powiadomie... - nie zdążył dokończyć gdy przerwała mu Sali:
- Ja mogę. - oznajmiła energicznie.
- Sali to bardzo ryzykowne. Lepiej by zrobił to ktoś inny. - zaprotestował ostro ojciec.
- Przecież jestem już prawie dorosła. Poradzę sobie. - burknęła.
- Nie narażę cię na takie niebezpieczeństwo. - warknął.
- Wątpisz w moje możliwości ojcze? - zapytała oschle.
Minken wcale nie wątpił. Skrzywił się. Był zagoniony w kąt. Wiedział jak trudno przekonać córkę, gdy ta się uprze. Jest to praktycznie niewykonalne.
- Niech ci będzie. - mruknął niechętnie – Wyruszysz tej nocy.
Sali wyszczerzyła się w uśmiechu. Chciała się wykazać przed ojcem, i przestać być traktowana jak mała córeczka. Skinął głową. Po czym odwrócił się do reszty.
- A więc już wszystko uzgodnione. - mruknął poważnie.
Rozległo się nerwowe pukanie do drzwi.
- Wejść! - krzyknął Minken.
Do środka wpadł kanis. Miał na ubraniu plamę krwi i wyglądał na zmeczonego. Minken nie zastanawiał się dłużej.
- Znowu atakują. - stwierdził ożywiony.
Kanis skinął szybko głową. Nie zdążył nawet nic powiedzieć.
Minken spojrzał na resztę. Skinął głową i wybiegł. Wszyscy szybko podążyli za nim.
- Senanie do mnie! - krzyknął Sokrenin wiedząc, że jego ludzie są niedaleko.
Nie zawiódł się. Już chwilę później jego ludzie dołączyli się. Elfy w pełnym uzbrojeniu pobiegły na pole walki. Sananie zaraz za nimi.
Na polu bitwy zobaczyli jak kanisi odpierają już napastników. Słyszeli jęki i krzyki bólu, zarówno kanisów, jak i ludzi. Więcej kanisów wyszło z boku do ataku, część skakała z drzew. Elfy i Dakelan biegnąc ramię w ramię, obnażyli miecze i ruszyli na napastników. Senanie wciągnęli się w wir walki rozproszeni.
Napastnicy byli wyjątkowo szybcy. Specjalnie wyszkoleni do takich walk. Jednak było ich zbyt mało. Narastająca liczba przeciwników wybijała ich całkowicie, życie po życiu. Dawali jednak odpór. Zabijali kanisów, i nie tylko gdy była taka okazja. Jednak to nic nie dało. Znów pokonani padli. Byli za słabi.

***


- Nasza liczba maleje. - mruknął Minken rozmawiając w domu z Sali.
- Wiem tato, zaraz będę ruszać. Przybędą nowi, nie martw się zbytnio... Może chcesz się czegoś napić? - zapytała próbując go pocieszyć.
Minken zmarszczył brwi wykrzywiając smutno usta. Sali była już gotowa do podróży. Nawet jeżeli była już prawie dorosła, martwił się o nią. W końcu to jego córka. Chciał jeszcze spędzić z nią trochę czasu. Uśmiechnął się lekko.
- Dobrze czemu nie. Pod warunkiem, że ty napijesz się ze mną.
Uśmiechnęła się rozbawiona. Pokiwała głową i poszła do kuchni.
Minken usiadł na krześle, przy stole. Zamknął oczy.
Nie podobała mu się ta wojna. Nienawidził Eukedusa za to jak potraktował jego sprzymierzeńców. Za szybko chciał władzy. Bał się, że zanim jego młody ojciec umrze, on już będzie za stary, by władać królestwem. A nie chciał by jego brat Dakelan objął tron zamiast niego. Z drugiej strony bał się kolejnej straty w kanisach, nie byli zbyt liczni, a większość swojego ludu znał osobiście. Nigdy nie przyznawał się do tego, że płacze za nimi po nocach. Eukedus nie powinien nigdy zasiąść na tronie, nigdy. - pomyślał.
Poczuł ostry zapach naparu. Otworzył oczy. Sali podała mu naczynie z aromatycznym płynem. Podziękował, próbując się szczerze uśmiechnąć. Sali usiadła naprzeciwko. Napił się. Westchnął cicho. Ciepłe i gryzące w gardło. Takie lubił najbardziej.
Popatrzał na Sali również pijącą napar. Już kończyła. Westchnął w myślach. Dlaczego jej się tak śpieszy? 
Wstała żywo. Odłożyła naczynie do kuchni, a potem zabrała broń, oraz torbę z niewielkimi zapasami.
- Trzymaj się. - mruknął Minken nieco zasmucony.
Sali spojrzała na niego i uśmiechnęła się krzywo.
- Będę uważać.
Pomachała mu. Zeszła z drzewa, i poszła dalej machając za sobą swoim wąskim ogonem. Minken cały czas śledził ją wzrokiem, dopóki nie znikła z pola widzenia,.

***


- Szybko się nie pozbiera, wasza wysokość. 
- Wiem. Mówisz, że kanisi chcą przysłać dodatkowe wojska?
- Tak. Konkretnie z lasu Średniego.
- Czy to nie tam obecnie przebywa Hanis?
- Tak wasza wysokość. 
- Hm...cóż będzie dwa w jednym. Doskonale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz