19.11.2014

Rozdział 16

Pierwszym co zobaczyłam było żółte światło świecy i czyjeś oczy wpatrujące się we mnie. Skrzywiłam się czując ból. Tak jak powiedział stworzyciel... wyleczył mnie tylko w połowie.
Zamrugałam. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Jedyne co widziałam, to skupiony elf stojący obok mnie, płachta odosabniająca moje łóżko od reszty pomieszczenia i owo łóżko na którym leżałam. Podniosłam się na łokciach krzywiąc z bólu.
- Leż. - odezwał się elf, zmieniając opatrunek na mojej nodze.
Położyłam się mimowolnie krzywiąc nadal. Patrzałam na jego poczynania. Zauważyłam tłumione zdziwienie na jego twarzy gdy zobaczył w połowie zagojoną ranę. Czyli jednak to nie był sen.
Pomimo bólu i szoku po spotkaniu ze stworzycielem oraz jego ostatnich słowach, byłam dziwnie spokojna.

- Długo czekaliśmy aż się obudzisz. - zaczął cicho elf, zobaczyłam ledwie widoczny uśmiech na jego twarzy – Sądziliśmy, że już po tobie. Nie wiedziałem, że rany u Corvusów goją się tak szybko. Ślimaczyły ci się przez miesiąc, a tu proszę, kilka godzin i większość zagojona, wasza moc jest na prawdę zadziwiająca. - po raz pierwszy zobaczyłam jak elf w pełni pokazuje swoje emocje, zawsze je tłumili.
Widocznie taka była już ich natura, albo zasady. Są rasą trudną do rozgryzienia. Gdy jeszcze przebywałam u naukowców, dużo czasu poświęciłam na to, by ich zrozumieć, a jeszcze nie do końca mi się to udało.
Przypomniałam sobie książkę w której pisano, że podobno gdy elf nie kryje przed tobą emocji, to ma do ciebie pełne zaufanie. W tym momencie zrobiło mi się nieco milej, jeżeli da się to tak opisać. Przyjrzałam mu się, jakby podświadomie. Miał długie, brązowe, związane z tyłu włosy, żywe, bijące swoim kolorem niebieskie oczy oraz jasną, prawie wręcz białą skórę. Gdy chodził, wydawało się jakby sunął w powietrzu nawet nie dotykając podłogi, był bezszelestny, lekki.
- Musisz spotkać się z Mistrzem. - powiedział cicho wyrywając mnie z zamyślenia. Potem dodał głośniej, zapewne maskując swoją poprzednią wypowiedź – Paskudna rana.
Popatrzałam na niego ciekawa kim jest Mistrz, jednak nie zadawałam pytań. Coś mi podpowiadało bym na razie była cicho. Udałam jęknięcie z bólu.
- Jutro będziesz mogła stanąć na nogi, ale nie będziesz całkiem sprawna. - poinformował głośno, potem cicho: - W twoim ciele jest coś dziwnego czego nie potrafię wyleczyć.
Mówił o kablach, na szczęście stworzyciel zadbał o wszystko.
- Nie martw się tym, zostaw to w spokoju to będzie dobrze. - szepnęłam uspokajająco.
Elf skinął głową nie zadając pytań. Wydawał się bardzo opanowany, choć widziałam jak jego dłoń lekko drży, był niespokojny. Zapewne bał się podsłuchania, dlatego też mówił cicho, a normalne rzeczy dla zamaskowania głośno.
- Wiec nie forsuj się. - powiedział głośno, a potem cicho: - Demi idealnie opisała nam twoją broń. Odtworzyliśmy wszystko prócz strzelb.
Demi widać, jest doskonałą obserwatorką, skoro w tak krótkim czasie zauważyła wszystkie ważne detale. Mieli miesiąc by wszystko odtworzyć.
Właśnie obwiązywał mi nowy opatrunek. Przez dłuższy czas panowała cisza. W końcu zadałam pytanie które dopiero teraz wydało mi się istotne, przedtem moje myśli szalały gdzie indziej.
- Gdzie jestem? - zapytałam głośno.
- W elfiej lecznicy. - odpowiedział spokojnie.
Zawiązał opatrunek.
- Na szczęście nikt was tu nie szukał. - dodał cicho.
Pokiwałam głową. To dobrze. Choć skoro mówił mi niektóre rzeczy cicho, to skąd ta pewność?
- Jak mam się dostać do Mistrza? - zapytałam cicho.
- Zaprowadzę was tam ja i dwóch krasnoludów. Teraz leż spokojnie. Uważaj na to co jesz i pijesz, nie znasz daty, ani godziny, kiedy canteci znów uderzą. - przestrzegł również ściszonym głosem. - potem powiedział głośno - Do zobaczenia jutro.
Skinęłam mu głową na pożegnanie. Odsunął zasłonę, i wtedy zobaczyłam Demi w ludzkiej postaci stojącą z boku, pod ścianą. Ciekawe ile tu tak czekała? Niedaleko niej stał...człowiek? Nie, nie możliwe tu nie było ludzi... prędzej zmiennokształtny. Spojrzał na mnie czarnymi oczami, i skinął głową na powitanie z kamienną twarzą. Odpowiedziałam mu podobnie, ten jednak był już zainteresowany czymś innym.

***

Usiadłam na łóżku. Zsunęłam się powoli z jego krawędzi zaciskając zęby i przygotowując się na ból. Jednak gdy moje stopy dotknęły podłogi ból okazał się nikły. Odetchnęłam cicho z ulgą. Ci co mnie doleczyli odwalili kawał dobrej roboty.
Jednak ulga zaraz minęła, poczułam lekkie naciągnięcia, tam gdzie były rany. Skorupy roztrzaskały się. Z ran znów zaczęła się sączyć krew, ale przynajmniej było jej mniej. Zresztą pod opatrunkami nie było nic widać, może dopiero za jakiś czas pokaże się na nich krew. Nie chcę teraz niepokoić elfów dy nie ma o co.
Przeszłam kilka kroków. Nie było tak źle. Opatrunki nieco hamowały mi ruchy, a ból był do zniesienia. Dzięki pomocy stworzyciela, moje ciało przestało obumierać, i ten proces zaczął się cofać. Nie mogę mu nawet podziękować za uratowanie życia. Teraz gdy już przemyślałam całą sprawę jest za późno. Już nigdy więcej go nie zobaczę, chyba, że znów mój stan będzie krytyczny. Ale ile możemy tak trwać? Ja w wyniku tych operacji mogę być nieśmiertelna, ale nikt nie zastąpi stworzyciela który przecież jest śmiertelnym człowiekiem.
Ten sam elf co wczoraj, wszedł pod płachtę ze skórzanym pokrowcem (przypominającym teczkę) pod pachą. Spojrzał na mnie. Na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Znów niekryte uczucie. Dobrze, że mi ufa, a nie boi się po zobaczeniu tych kabli.
- Dzień dobry. Widzę, że zdrowiejesz?
Skinęłam głową z uśmiechem.
- To dobrze. Ale usiądź jeszcze, nie możesz się przemęczać... - poczekał aż niechętnie usiądę, choć dopiero co wstałam i powiedział spokojnie - Przyniosłem ci coś.
Wziął skórzany ten płat materiału i rozwinął go na łóżku. W nim widniało osiem ostrzy, świetnie naostrzonych i wypolerowanych, z dobrego metalu, wyglądały zupełnie jak moje. Był tam też szeroki bułat, z klingą z tego metalu jak ostrza. Były też dwa noże.
- Nie miałam noży. - zauważyłam mówiąc automatycznie ściszonym głosem.
- To teraz masz. - odparł z lekkim uśmiechem na twarzy, widząc jak przyglądam się broni.
Obok leżał łuk refleksyjny. Niedaleko niego brązowy kołczan, ze strzałami o czarnym drzewcu i białych, czarnych albo niebieskich lotkach. Strzelb jednak, tak jak zapowiedział wczoraj, nie zrobili. Ale to nic. Łuk też jest dobry.
- Ostrza i miecz wykonały dla ciebie krasnoludy, są najlepsi w tym fachu. - powiedział bez wahania ku mojemu zdziwieniu.
Elf chwalący krasnoludów? Czy ja aż tak mało wiem o tym świecie? Przecież te dwie rasy są wrogami od pokoleń. Nie zawsze mają między sobą wojny, ale po prostu się nie lubią. Są dwoma innymi światami. Krasnoludy – twarde, burzliwe, gwałtowne, mrukliwe, polegające bardziej na mięśniach. Elfy – spokojne, ciche, lekkie, szybkie, pracujące umysłami.
- Łuk i strzały zrobił mój znajomy, jest najlepszy w układaniu broni. - dodał po chwili.
Układaniu? A no tak... przecież elfy nie ścinały drzew, tylko rozmawiały z nimi i prosiły o wykonanie. Wcześniej układały pieśni które śpiewane, kształtowały w drzewie daną rzecz.
Następnie wskazał na leżące obok ubranie. Składało się z białej tuniki z doszytym, skórzanym, brązowo-zielonym kapturem; z białych spodni; skórzanego, białego paska; brązowych, wysokich butów oraz zielono-białego kaftana bez rękawów. Strój maskujący  w lesie zimą.
Na tunice, przy sercu, wyszyty został znak Corvusów, czyli biały kruk, na niebieskim tle który kiedyś pokazał mi Karon.
- Przebież się w to i włóż broń. - szepnął elf nieco nerwowy -  W ubraniu są na nią skrytki. Mam nadzieję, że nie będziesz musiała się z nimi długo zapoznawać. Nie mamy wiele czasu. Jest świt, i jest szansa, że ci którzy nas szpiegują, jeszcze się nie pobudzili.
Skinęłam głową. Wyszedł znów bezszelestnie. Przebrałam się szybko. Do skrytek w kaftanie schowałam ostrza. Do pasa przypięłam bułat, oraz pochwy noży. Zarzuciłam kołczan na ramię, a łuk na plecy. Demi świetnie się spisała.
- Mogę? - drgnęłam gdy usłyszałam głos elfa.
Tak, dalej tego samego. Myślałam, że gdzieś poszedł i dopiero wróci za około godzinę.
- Tak. - odpowiedziałam.
Ten zaraz wślizgnął się pod płachtę. Miał przypasany do boku bułat, łuk i kołczan pełen strzał na plecach, sztylet i nóż schowane w wysokich butach. Również miał strój maskujący. Spojrzał na mnie spokojnie. Skinął głową.
- Dobrze. Ruszajmy.
Poszłam za nim. Znów płynął w powietrzu. To czego ja uczyłam się latami zanim dopracowałam do perfekcji, on miał po prostu od urodzenia.
Demi w wilczej postaci drzemała obok szafki, nie rzucając się w oczy. Podeszłam do niej. Potrząsnęłam nią lekko.
- Demi. Wstawaj śpiochu. - powiedziałam przyjaznym tonem.
Ta leniwie otworzyła oczy. Ziewnęła ukazując szereg białych, ostrych kłów oraz czerwony język. Mlasnęła śpiąca. Podrapałam ją za uchem.
- No chodź. Idziemy na wycieczkę.- powiedziałam ciszej.
Wstała nagle ożywiona. Była dość dużą wilczycą. Jej pazury przyprawiały o dreszcze, były niczym śmiercionośne narzędzie, nie mówiąc już o kłach. Piękne, czarne futro połyskiwało w budzącym się słońcu.
Wstałam. Skierowaliśmy się do wyjścia. Okazało się, że budynek wcale nie jest taki duży, wręcz mały, jeden wielki pokój dla pacjentów i dwa gabinety/zabiegówki. Był to budynek chyba coś na kształt szpitala polowego, czy szpitala na peryferiach.
Elf szedł z nami. Przed budynkiem stało dwóch krasnoludów. Dziwnie się czuję z eskortą, jak  niedołężna albo jakaś ważniaczka. Ale cóż, niech im będzie. Zawsze przyda się pomocne ostrze w razie czego. Przywitałam się z nimi przyjaźnie, chcąc by pierwsze wrażenie ze spotkania ze mną było miłe. Uśmiechnęli się i też przywitali przyjaźnie. Nie chcę mieć tu wrogów, w końcu jestem teraz jednym z nich.
Przed nami rozciągał się las. Dziki, ciemny, nieposkromiony las. Jednak żaden z przewodników się nie wahał, szedł pewnie. Czuli się jak na swoim. To był ich teren.
Demi truchtała obok nas, nie wydając żadnego dźwięku. Elf znów jakby płynął w powietrzu, jego nogi w ogóle nie wpadały w śnieg. Ja po prostu szłam, równym, bezszelestnym krokiem, nie za pewnym, nie za ostrożnym. Był wczesny ranek, a więc słońce dopiero co wstawało. Przeciskało swoje promienie przez ośnieżone gałęzie drzew co rozjaśniało nieco mroczność lasu. Śnieg błyszczał i chrzęszczał cicho pod stopami krasnoludów.
Po jakimś czasie, poczułam jak coś muska moją nogę. Spojrzałam w dół. Zobaczyłam coś białego, ulotnego, ale zaraz umknęło. Co to jest? Rozejrzałam się zdziwiona zachowując głowę w jednym miejscu. Coś przemknęło między drzewami. Coś... coś dziwnego... niematerialnego... mgła? Nie. Absurd. Przecież mgła nie jest istotą żyjącą. Ale jednak niektóre z rzeczy które sądziłam, że nie istnieją okazały prawdą. Więc?
Szłam dalej. Wyczułam, że mój krok stał się bardziej niepewny, więc poprawiłam go. Jeżeli pokażę tej istocie, że się boję, weźmie mnie za łatwą ofiarę. Spojrzałam na Demi truchtającą na początku grupy, wyprzedziła krasnoludów. Elf szedł za mną zamykając pochód.
Popatrzałam znów po lesie. Usłyszałam hałas z prawej. Spojrzałam tam. Nic. Wydawało się... ten odgłos jakby...kopyta konia. Zwolniłam chodu zrównując się z elfem. Powiedziałam mu o tym szeptem. Ten tylko spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
- Tajemnice lasu. - wyszeptał.
Zmarszczyłam lekko brwi, ale nie zamierzałam już o nic pytać. Pewnie potem wszystko się wyjaśni. Przyspieszyłam kroku i znów znalazłam się przed elfem. Wiem, że żyją tu jeszcze inne rasy. I to bardzo różne. Jednak w obecnej sytuacji boję się ufać komukolwiek nie wiedząc czy to faktycznie przyjaciel, czy szpieg wroga.

______________________________________________
Cześć. :)
Może zapytam od razu: podoba wam się? Coś trzeba zmienić? Może skrócić rozdziały?
Opinie piszcie w komentarzach ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz