17.11.2014

25: Podróż II

Dzień. Płaszcz schowany skrzętnie w torbie. Posiłek zjedzony pomiędzy krokami, obok idącej klaczy. Jakoś na razie nikt nie zainteresował się mężczyzną idącym z koniem, i z kapturem na głowie. Mijał straże jakby nie zauważony. Jak normalny pospolity człowiek choć miał ze sobą konia. Widocznie nikogo nie obchodził. Może sądzili, że prowadzi konia do kupca, kto wie? W każdym bądź razie wcale nie przeszkadzała mu nieuwaga straży i mieszkańców.
Rozejrzał się spokojnie. Dostrzegł nagle coś czarnego na dachu. Zmarszczył lekko brwi, ale nie zatrzymał się. Za chwile to coś zniknęło, tak jakby nigdy nic. Musiał zachować czujność. Nie zatrzymywał się.

Nagle, jakby spod ziemi wyrosła przed nim staruszka. Garbiła się mając na sobie jakieś znoszone ubranie, i chustkę zakrywającą jej twarz. Miała psa przy sobie. Wpadła na Hanisa. Może po prostu nie widziała zbyt dobrze, albo była okulała, ale Hanisa ni z tond ni zowąd okuło dziwne przeczucie zbliżającego się niebezpieczeństwa.
- Przepraszam, nic pani nie jest? - zapytał udając zmieszanie.
Kobieta spojrzała na niego. Miała młode, nie pasujące do zgarbionej postury oczy.
- Nie, nic mi nie jest. - odpowiedziała chrzęszczącym głosem, wpatrując się w jego fioletowe oczy swoimi czarnymi.
- To dobrze, przepraszam jeszcze raz.
Skinął jej uprzejmie głową, i już chciał odejść gdy nagle pies go boleśnie ugryzł w nogę.
Stłumił krzyk, i spojrzał na psa z wyrzutem. Hanis krzywił się mocno i już nie powstrzymał zdławionego krzyku gdy pies szarpnął potężnie ranę, nadal zatapiając szczęki w jego łydce. Potem niespodziewanie puścił i uciekł gdzieś.
- To pani pies? - zapytał kobiety z wyrzutem, patrząc za psem wbiegającym do uliczki.
Oparł się o klacz, stojąc na jednej nodze a drugą pozostawiając bezwładnie.
- Nie panie. - odpowiedziała przerażona – Nic panu nie jest?
- Jest – mruknął nieco zdławionym z bólu głosem – Zaraz sobie to opatrzę, proszę się nie martwić.
Spróbował przejść do pobliskiej ławki, dając znak klaczy by się ruszyła. Ta jednak ku jego zdziwieniu stała jak posąg. Nie do ruszenia.
- Niech pan wstąpi do mnie. Opatrzę panu nogę. - powiedziała wręcz błagalnie kobieta.
- Nie trzeba. - odparł zdecydowanie.
- Nalegam Hanisie. - odpowiedziała równie stanowczo ale ciszej.
Spojrzał na nią zaskoczony, słysząc swoje imię wypowiadane przez kobietę. Skąd ona go zna?
- Chodź. - poprosiła znów, tym razem spokojnie.
Rozejrzał się. Nie był przekonany. Nie wiedział, czy kobieta jest wrogiem czy przyjacielem. W sumie dookoła otaczali go chyba tylko wrogowie.
- Zaufaj mi. - poprosiła.
Znów zobaczył jej młode oczy wpatrujące się w jego. Wiedział, że łatwo można kimś manipulować. Wiedział, że nie powinien jej zaufać. Wiedział, że to aż za bardzo naiwna decyzja. Ale zaufał jej i poszedł za nią.
- Tylko szybko. Lada chwila wykryją twoją krew. - ponagliła go.
Zaprowadziła go szybkim krokiem do małego domku nieopodal. Pokazała mu gdzie jest mała stajnia i tam zaprowadził klacz. Hanisa, kobieta wprowadziła szybko do domu. Elf usiadł na krześle, czół jak jego noga pulsuje bólem wypychając z organizmu krew.
Dla bezpieczeństwa, nie zdejmował kaptura. Kobieta zamknęła drzwi domu na klucz.
- Chodźmy lepiej do piwnicy. Ściany mają uszy. - przestrzegł go szybko.
Chciał się zaprzeć i nie iść. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że musi uciekać. Instynkt, że może spokojnie pójść za nią.
Z niewiadomych sobie przyczyn, skinął głową i wstał krzywiąc się mocno. Kobieta zapaliła świecę, wzięła ją do ręki i podeszła do jednych z trzech drzwi. Otworzyła je tym samym kluczem co przedtem. Za drzwiami rozciągały się schody w dół, w ciemność. Zeszła bezszelestnie.
- Zamknij za sobą. - nakazała gdy wszedł.
Tak też zrobił. Nie był pewny co może kryć się na końcu schodów. Szereg ludzi Eukeusa, czy po prostu pusta, bezpieczna piwnica. Schodził jako tako po schodach, opierając swój ciężar głównie na zdrowej nodze i poręczy.
Właściwie to po co zamykała drzwi wejściowe na klucz? Chociaż napomniała coś o rozpoznaniu krwi...
- Śledzą cię. Cały czas. Od początku twojej podróży. - wyjaśniła szybko, bez uczuciowo.
Skrzywił się, i teraz już nie tylko z bólu.
- Jak? - zapytał zdziwiony.
- Nie wiem jak to robią, ale znają każdy wasz ruch. Znam tylko jedną z ich metod rozpoznawczych, czyli rozpoznawanie waszej krwi. Mają swoich chemików którzy potrafią stwierdzić, że to elfia krew a nie kogoś innego.
Potrząsnął głową. Elfy to potrafiły ale za pomocą magii, ale ludzie? Magowie przecież nie potrafili tego zrobić. A jak dokonałby tego zwykły człowiek? To niepojęte.
- Możesz zdjąć kaptur, jesteś wśród swoich.
Zatrzymał się gwałtownie, marszcząc brwi. Dopiero po chwili całkowicie dotarło do niego znaczenie słów kobiety. Jestem wśród swoich...elfy... inne elfy są tu...to niemożliwe...
- Tak dobrze usłyszałeś, jesteś wśród swoich.
Ruszył znowu w dół, ale już trochę wolniej i pewniej. Schody w końcu się skończyły. Zobaczył szarą piwnicę. Była mała i ciemna, śmierdziało w niej wilgocią. Jedynymi przedmiotami jakie tu się znajdowały były: łóżko, mały stolik i drewniane krzesło.
- Usiądź na łóżku. - nakazała spokojnie.
Zrobił jak kazała. Ona usiadła na krześle. Zdjęła oplatający jej głowę, szyję i ramiona materiał. Pod nimi zobaczył brązowe średniej długości włosy, szare oczy, lekko opaloną cerę, młode rysy i spiczaste uszy. Nawet jeżeli jego twarz pozostała bez uczuć, w środku był zdziwiony i jednocześnie ucieszony.
- Ty... - potrząsnął głową – To nie możliwe...
- Możliwe. Przybyłam z Detry. Razem ze swoją towarzyszką.
- Ilu was tam jest? - zapytał ciekawy, ostrożnie ściągając kaptur
- Była nas tylko dwójka. Przybyłyśmy do was. - poinformowała spokojnie.
Pokiwał głową. Jest ich więcej. To dobra wiadomość.
- Same tu przybyłyście?
- Były niemałe problemy. Ale udało nam się tu przedrzeć. - westchnęła lekko.
Elf lekko skrzywił się.
- Gdzie twoja towarzyszka? - zapytał.
Elfka posmutniała nagle. Spuściła głowę bawiąc się materiałem.
- ...została zabita kilka minut temu... - wyznała cicho.
Hanis odwrócił wzrok zasmucony. Jedna zginęła. Niedobrze.
- Więc jest nas teraz szóstka. - stwierdził ponuro.
- W Relly i Fedn, razem ocalała jeszcze piątka elfów. - poinformowała starając się opanować nagły smutek.
Uśmiechnął się słabo.
- To dobrze. Zamierzają się tu przekraść? - zapytał
- Myślą o tym...Zrobią to może gdy wojska z ich krajów będą przybywały do Eukedusa. Wtedy łatwiej będzie się maskować.
- Yhm. Rozumiem. - mruknął z namysłem, wpatrując się w podłogę
- Przeżyło was więcej niż w innych krajach. - zauważyła, po czym zapytała - Mieścicie się w najmniejszym lesie kanisów, tak?
- Tak. Jedziesz tam? - spytał, choć to było oczywiste.
- Nie wiem czy dam radę. - pokręciła głową przygnębiona.
Zmarszczył brwi. Skrzywiła się lekko.
- Podróż dużo mnie kosztowała... - westchnęła cicho, niezręcznie pocierając kark.
- Ile podróżowałaś?
- Dwa dni.
- Ale miałaś konia czy jakiś transport...
Pokręciła głową wpatrując się w podłogę.
- To było by zbytnio zauważalne.
Otworzył szeroko oczy ze zdziwienia i podziwu dla jej wytrzymałości.
- Tą drogę pokonałaś biegiem? - zapytał a raczej stwierdził.
- Tak.
- Musisz być wykończona.
- Jestem. Muszę odpocząć, potem dopiero mogę ruszyć. A tak właściwie to dlaczego tu jesteś?
- Wyruszyłem do smoków, prosić je o pomoc. - powiedział spokojnie jakby nigdy nic.
Zamarła.
- Przecież one mogą cię zabić szybciej niż cokolwiek zdołasz powiedzieć.
- Wiem...ale nie ma wyjścia. Smoki są naszą ostatnią nadzieją. - westchnął.
Skinęła powoli głową, nie za bardzo przekonana. Nastąpiła chwila ciszy, Hanis szybko ją przerwał, spoglądając na elfkę.
- Dziękuję, że dałaś mi schronienie przed wykryciem.
- Musiałam. - wzruszyła ramionami.
- Yhm...cóż. Jestem ci wdzięczny. - mruknął spokojnie.
- Jest jeszcze jedno... - wyrwała się nagle.
- Tak?
- Możliwe, iż zostałam przez nich wykryta. Wzięłam więc twoje rzeczy tutaj...prócz klaczy. Mogą ja zabić... - ważyła każde słowo, chciała ostrożnie i delikatnie mu to przekazać, ale widać nie udało się.
Przez chwilę odpowiedź ugrzęzła mu w gardle. Wychował tą klacz od źrebaka. Nie wyobrażał sobie, jazdy na innym koniu, wymienienia ją na jakiegoś innego. Za bardzo się z nią zżył. Jednak nie dał po sobie nic poznać.
- Dziękuję, że wzięłaś te rzeczy... - wykrztusił tylko.
Nagle przypomniał sobie całą wypowiedź elfki.
- Mówisz, że cię wykryli?
- Nie jestem co do tego pewna. - dodała szybko.
- Yhm...to może się źle skończyć. - stwierdził starając się nie mówić bezpośrednio o śmierci.
- Wiem. Ale postaram się by taka sytuacja nie zaistniała. - odparła zdecydowanie.
- Nie mogę pozwolić na niepewność.
- Więc co mam robić?
- Jechać ze mną.
Zamrugała zdziwiona.
- Ale panie...
- Nie jestem już twoim panem...- warknął, nieco go to drażniło, ale szybko zmienił ton głosu na łagodny: - Las będzie atakowany, i tak jak mówię nie mogę pozwolić na niepewność, czy dotrzesz tam żywa czy nie. A tak właściwie to jak masz na imię?
- Ikira.
Uśmiechnął się krzywo.
- Więc wyruszamy za kilka godzin, Ikiro.
Odwzajemniła uśmiech.
- Nie sądzę by chcieli cię zabić. Eukedus jest zbyt pewny tego, że smoki po prostu upieką cie na kolację. - powiedziała próbując rozładować napięcie.
Hanis zaśmiał się ponuro, i pokręcił głową.
- Widzisz, to jedyna niepewność do której jak na razie dopuściłem. Poczekamy do nocy. Będzie bezpieczniej. A ty się prześpij.
- Ty również powinieneś.
- Nie zasnę wiedząc, że niedaleko jest niebezpieczeństwo.
Skinęła głową. Dobrze rozumiała co czuje. Dalej czół się jak przywódca, że musi wszystko kontrolować i, że jakikolwiek popełniony błąd będzie z jego winy. Hanis podniósł się, i jęknął. Zaklął cicho. Ikira wstała.
- Siadaj wyleczę ci to w końcu. Zagadałeś mnie i teraz masz. - spróbowała się uśmiechnąć, znów próbując rozładować sytuację.
- Idź spać. Ja sobie poradzę. - wręcz ją ponaglił.
Ikira przeniosła się na łóżko niechętnie.
- Miłych snów Ikiro. - mruknął.
- Dziękuję Hanisie. - uśmiechnęła się lekko.
Położyła się i zamknęła oczy. Zdawało mu się, że już zasnęła. Tak szybko. Faktycznie musiała być wykończona...dobrze to ukrywała. Przykrył ją kocem i usiadł ostrożnie na krześle. Zaczął leczyć ranę, a potem znajdując coś w swoim bagażu, zaszył koślawo dziurę w spodniach. Szyć to on nie potrafił za dobrze, ale od biedy ujdzie.
Uzdrowienie nogi zabrało mu nieco energii, przez co około godzinę później przysnął, starając się nie myśleć o klaczy pozostawionej w stajni na pastwę losu.


***


- To on wasza wysokość. 
- Na pewno? 
- Tak panie. Rozpoznaliśmy jego krew. To niewątpliwie on. Śledzenie go od początku podróży jeszcze to potwierdza.
- Dobrze. 
Eukedus nerwowo zastukał palcami w oparcie tronu. 
- Zabiliście mu klacz?
- Nie panie. Zrobimy to później. Chcemy go nastraszyć. 
Król uśmiechnął się łobuzersko. 
- Doskonale. Możesz już odejść. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz