7.11.2014

23: Podróż I

- Kiedy wyruszysz Hanisie? - zapytał Neris
Znów Minken, piątka elfów, Sokrenin, Sali, oraz Dakelan byli razem, ale teraz cała narada odbywała się w salonie Minkena.
- Najlepiej jak najszybciej. - wtrącił przywódca kanisów.
- Trzeba będzie zaopatrzyć go w jakieś zapasy. - zauważył Sokrenin.
- Oraz konia. - dodała Sali.
- Konia już mam. - sprostował Hanis – Zapasy na kilka dni i pieniądze też. Podróż do gór Południowych zajmie pięć dni. Jeżeli chce pozostać niezauważony.
- Więc kiedy wyruszasz? - zapytała Kelna zniecierpliwiona.
- Jeszcze dziś. - odpowiedział spokojnie
- O której? - dopytywała się.

- Po północy. Będzie wtedy mało ludzie na ulicach.
- Rozumiem. - westchnęła cicho, po czym poinformowała go nieco przygnębiona - Pozostały ci dwie godziny.
- Wiem... - mruknął cicho też trochę przybity.
- Jesteś pewny, że dotrzesz tam na czas? - tym razem zapytała Arisa nie specjalnie przekonana.
- Jeżeli nie...będziemy mogli pożegnać się ze zwycięstwem. - odparł niechętnie - Może nawet potrzebowalibyśmy kogoś, kto byłby szpiegiem na dworze Eukedusa. Jedynie pozostaje pytanie kto by się tego podjął?
- Senanie są zbyt rozpoznawalni, podobnie jak kanisi. Żeby odróżnić wyglądem elfy od ludzi, to trzeba się przypatrzeć. Dwoje Elfów Eukedus już zna, Hanisa też na pewno kojarzy, pozostaje Kelna, lub Ornels. - wyliczał Sokrenin.
- Ornels się jeszcze uczy. - zaprotestował stanowczo Hanis – Nie dałby rady magom.
Ornels skrzywił się. Hanis żałując, że wypowiedział to drugie zdanie - udał, że tego nie zauważył.
- A Kelna? - spytał znów.
Hanis potrząsnął głową.
- Nie możemy narażać nikogo z nas.
- A białoskóry człowiek? - zaproponował Sokrenin
- To jest niemożliwe. Nikt z zewnątrz nam nie pomoże, baliby się. - odparł Hanis kręcąc głową.
- Więc nic nie zdziałamy w tej sprawie. - odezwał się Dakelan spokojnie - A wracając do tematu... Hanisie życzę ci powodzenia. Oby smoki dobrze przemyślały twoje przybycie.
- Dziękuję Dakelanie. Ja również mam taką nadzieję.
- Więc narada zakończona. - stwierdziła bez uczuciowo Kelna choć była kłębkiem nerwów.
Wszyscy pokiwali głowami. Elfy, Sokrenin i Dakelan wyszli żegnając się. Piątka poszła do swojej ziemianki, Sokrenin i Dakelan do swoich.
- Zapomniałem ci o czymś powiedzieć Nerisie. - odezwał się nagle Hanis
- Słucham. - odpowiedział elf.
- Miło znów cię widzieć. - Hanis uśmiechnął się życzliwie - Cieszę się, że Arisa cię uratowała. - westchnął – Wybaczcie mi, że przedtem byłem taki nerwowy.
Neris pokręcił głową.
- To miłe z twojej strony ale nie żegnaj się jeszcze. Smoki to mądre istoty, nic ci nie zrobią. -  rzekł spokojnie Neris.
- Bardzo bym tego chciał, ale niczego już nie jestem pewny. Ani naszego zwycięstwa, ani naszej podstawy... - westchnął cicho.
- Podstawy? - zaciekawił się Ornels siadając na krześle w ziemiance.
Reszta zaraz też usiadła.
- Czy nikt nas nie zdradza.
- Hanisie... powiem ci tak... - zaczęła Kelna.
Spojrzał na nią czekając aż skończy.
- Byłeś i będziesz naszym wodzem. Nic tego nie zmieni. Jesteś godnym przywódcą, a smoki to wyczuwały, i wyczują to też teraz. Więc zwycięstwo – poklepała go po ramieniu – jest pewne.
Hanis uśmiechnął się lekko.
- Może i masz rację. - odetchnął – Ale powinienem już się zbierać.
Poszedł do ostatniego pokoju. Na twarzy Kelny przez chwile można było zobaczyć smutek i zmartwienie. Przeszła do środkowego pokoju. Pozostała trójka patrzała za nią.
Kelna poszła do trzeciego pokoju i zasłoniła za sobą zasłonę. Poczuła gulę w gardle niosącą płacz. W pokoju było ciemno. Hanis stał do niej tyłem pakując coś do torby.
- Hanisie...? - zagadnęła cicho,niepewnie.
Spojrzał na nią i zaraz podszedł do niej z łagodnym uśmiechem, widząc jej zmartwienie.
- Nie masz się czego obawiać. Wiesz, że wszystko będzie dobrze. - zapewnił.
Uśmiechnęła się blado.
- Niedawno mój brat był przywódcą elfów, teraz wybiera się na spotkanie ze smokami. Rodzice byli by z ciebie dumni.
- Z ciebie na pewno też. - dodał łagodnie.
- Przecież ja nie osiągnęłam tego co ty. Nie jestem taka...
- Nie Kelno. Ale jesteś moją bliźniaczką i potrafisz robić rzeczy do których ja nigdy nie byłem zdolny. Myślisz, że dlaczego zawsze gdy miałem jakiś problem kierowałem się do ciebie?
- Naprawdę, tak o mnie myślisz? - zapytała, uśmiechnęła się nieco głupkowato.
- Naprawdę siostrzyczko. - odpowiedział rozbawiony.
Przytulił ją lekko. Łza poleciała jej po policzku.
- Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - powiedział już bardziej stanowczo.
Skinęła głową i wtuliła się w niego.
- Uważaj na siebie bracie.
- A ty na siebie.
Spojrzeli sobie w oczy. Kelny były czerwone od zapowiadającego się płaczu. Hanis westchnął ciężko.
- Spokojnie, zobaczysz, że wrócę cały i zdrowy. Teraz muszę się już przygotować. Idź spać. Powinnaś wypocząć.
- Dobrze...
Uśmiechnął się lekko. Puścili się. Poklepał ją po ramieniu, lekko popchnął ku zasłonie.
- Idź spać. Dobrze ci to zrobi. - ponaglił delikatnie.
Skinęła głową i wyszła. Hanis westchnął. Dlaczego ona się tak o mnie martwi? Przecież jestem już dorosły.
Kelna położyła się w łóżku i zamknęła oczy. Jeszcze długo nie potrafiła zasnąć dopóty, dopóki Hanis nie wyszedł.

Jeszcze przez chwilę wahał się. Wszystko już było na swoim miejscu. Niewielkie zapasy przyczepione do siodła, sakiewka z pieniędzmi - skrzętnie ukryta. Koszulę z kapturem miał skrytą pod płaszczem, wystarczyło, że go ściągnął i schował. Łatwiej w płaszczu będzie mu się ukryć podczas nocy, rano za to wystarczy nie rzucający się w oczy, kaptur koszuli. Sprawdził wszystko jeszcze raz: miecz – przypięty do pasa, sztylet – w wysokim bucie, łuk i kołczan ze strzałami – na plecach. Denerwował się. Miał nadzieję, że wszystko się uda jednak nie mógł zaprzeczyć, że bał się śmierci.
Związał białe włosy i zarzucił kaptur czarnego płaszcza na głowę. Jego gniada klacz, prychała od czasu do czasu czując napięcie właściciela. Poklepał ją po ciemnej grzywie.
- Damy radę co nie? - szepnął do niej.
Potrząsnęła głową. Uśmiechnął się blado. Wsiadł na nią zręcznie. Zacisnął palce na wodzy. Odetchnął głęboko. Spiął klacz bokami, a ta ruszyła, najpierw lekkim stępem. Pogonił ją i przyspieszyła. Jechała kłusem dopóki nie wyjrzeli poza las. Hanis czuł odbijające się na powietrzu ciche oddechy kanisów, zwrócone ku niemu, czuwali w dzień i w nocy. Ponownie spiął klacz, tym razem do galopu. Ruszyli przez puste uliczki. Kopyta głośno odbijały się od kamiennej drogi. Na szczęście pół kilometra dalej zaczyna się biedniejsza część miasta, w której droga jest z ziemi.
Hanis bardziej schylił się nad szyją klaczy. Jego czarny płaszcz powiewał w ciemnościach. Miał nadzieję nie spotkać patrolu, a jeżeli tak, to miał już opracowany plan. Klacz pędziła szybko, czasem potrząsając grzywą. Była wypoczęta i zadbana. Niespodziewanie przyspieszyła do cwału, czego Hanis się po niej spodziewał. Pohamował ją nieco by się za szybko nie zmęczyła. Była zbyt porywcza i musiał uważać.
Kamienna droga się skończyła, zastąpiona po prostu ziemią. Hanisa uderzył smród moczu, biedoty i spalanego drewna. Na początku drażniło go to, ale z czasem się przyzwyczaił.
Mieli do pokonania jeszcze długą drogę, mieli jeszcze nią całą noc. Którą on jak i klacz odeśpią chodząc pomiędzy tłumem. Pociągnął lekko za wodze. Klacz zwolniła, do szybkiego galopu. Przynajmniej tyle. Uparta jest. - przemknęło mu przez myśl.
Biegła dalej. Hanis zauważył w uliczce światło. Światło oznaczające albo patrol, albo jakiegoś zbłąkanego człowieka. Miał nadzieję, że to drugie, ale nie miał ochoty tego sprawdzać. Pociągnął nieco mocniej za wodze.
- Prr...
Klacz zwolniła do wolnego kłusa. Hanis pociągnął lekko wodze w prawo. Skręciła tam. Poprowadził ją w uliczkę pomiędzy domami. Było tam jeszcze ciemniej niż na ulicy. Klacz odwróciła się przodem do ulicy i jeszcze bardziej zagłębiła w szczelinę. Hanis usłyszał ciche „plusk” pod jej kopytami. Skrzywił się mając nadzieję, że nikt tego nie dosłyszał. Miał nadzieję, że w to w co wdepnęła klacz to tylko deszczówka. Światła i ciche głosy strażników powoli się zbliżały. Hanis jeszcze bardziej nasunął kaptur na głowę i okrył się płaszczem. Zwolnił oddech oraz szybkie bicie serca. Nie ruszał się. Zobaczył już wyraźnie światło, i wtedy...patrol przeszedł obok niczego nieświadomy. Odetchnął w myślach. Odczekał, aż głosy strażników ucichną za następnym zakrętem, razem ze światłem. Spiął lekko klacz, a ta wyszła ze szpary, rozejrzał się i pokierował ją z powrotem na główną ulicę. Tam Hanis znów pobudził klacz do szybszego biegu. A ta znowu się upierała by się nie oszczędzać. Przynajmniej nie cwałem. Nigdy się z nią nie dogadam.
Ponownie nachylił się nad grzywą zwierzęcia. Uśmiechnął się do siebie. Poczuł jakby tamte czasy wróciły. Beztroski wiatr rozwiewający włosy, przyjemny ciężar broni, podskakiwanie na końskim grzbiecie. Teraz już tylko czekać na świt, schować płaszcz i założyć kaptur koszuli.


***

Eukedus nieco zaspany przyjął swego szpiega tym razem w swoim gabinecie.
- Wyruszył powiadasz. - mówił bardzo zadowolony z tego faktu.
- Tak panie. - potwierdził szpieg bez uczuciowo – Sądzę, że podróż zajmie mu pięć dni.
- I zapewne już nie wróci. Wiesz jak się porusza?
- Konno. Ale niedługo pozbawimy go klaczy, będzie sobie musiał poradzić bez tego.
Król uśmiechnął się, dumny.
- To świetnie. To go jeszcze opóźni. Możliwe, że nawet o jeden dzień. Zaczniemy atakować las.
- Magami, czy niemagicznymi, panie?
- Tymi i tymi. Nie będę marnować magów. Może przy okazji zginie przywódca kanisów i ludzi pustyni.
- A nie lepiej panie, przyprowadzić ich żywych?
- Hm...przyprowadzić ich żywych. Masz sentyment, prawda? Chociaż w sumie... mógłbym ich zabić osobiście, albo przyłączyć do swojej potęgi, lub zgładzić w upokorzeniu. Podoba mi się taki plan wydarzeń. Możesz już iść.
Szpieg ukłonił się, po czym wyszedł bezszelestnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz