6.01.2014

Rozdział 14

Minął kolejny dzień. Demi potrafi połowę alfabetu. Uczę ją wypowiadać najprostsze słowa. Jak: Ala ma kota, a pies ma... czy jak to tam leciało. W każdym bądź razie...
Dzień zapowiadał się nudno i, że skończy się na dokończeniu alfabetu przez Demi, oraz odrętwieniu mojej nogi. I cóż, faktycznie doszłyśmy do ¾ alfabetu. Ale teraz nie o tym. Wpadłam na pomysł, aczkolwiek na początku wydawał mi się nikły do spełnienia, ale być może, kto wie? Może jednak się uda?

Zagłębiając cię w temacie: Zauważyłam wczoraj i dzisiaj rano pod oknem naszej celi krasnoluda. Po prostu sobie siedzi. Nie wiem, czy jest przyjazny, wrogi, czy neutralny. Ale gdyby się pojawił dziś jeszcze raz i udało mi się z nim porozmawiać byłoby świetnie. 
Zapewne zapytasz: Dlaczego nie użyjemy magii skoro Demi potrafi czarować? Odpowiem tak: Demi z tego co się dowiedziałam jest jeszcze w połowie nowicjatu, poza tym nie ma wystarczającej ilości moc. Ta cela ją jej pozbawia, została specjalnie zaprojektowana dla więźniów o magicznych umiejętnościach. Nie może się też przez to zamienić w wilczycę. 

Usłyszałam jak strażnik odsuwa otwór w kratach, przez który dawał nam jedzenie. Czas na obiad. Wsunął do środka dwa talerze z... w każdym razie z czymś co miało przypominać zupę. Spojrzałyśmy tam z Demi. Dziewczyna poraczkowała do miski. Wzięła ją w ręce, włożyła łyżkę i zaczęła łapczywie jeść. Gdy po krótkim czasie zjadła swoją porcję, popatrzała to na mnie, to na drugą miskę, to znowu na mnie. Przez chwilę nic nie mówiła, wiedziałam, że chce coś powiedzieć. Nie przerywałam jej, niech ćwiczy.
- Nie? - zapytała wskazując na miskę. 
Patrzałam przez chwilę ma miskę. No dobra mogę spróbować. Już i tak wystarczająco długo mój żołądek narzeka na brak pożywienia. Poraczkowałam do miski ciągnąc za sobą ranną nogę. Wzięłam ją w dłonie. Łyżka była w środku. Zaczerpnęłam trochę płynu na nią i włożyłam do ust. Zaraz wszystko to co spróbowałam połknąć, wyplułam na podłogę. To coś smakowało jak doświadczona opona terenówki, sok z cytryny, przeterminowany karmelek, i trochę starego oleju do smażenia. Zasłoniłam usta dłonią by nie zwymiotować. Po raz pierwszy w życiu zadam pytanie: Po jaką cholerę naukowcy wyostrzyli mi zmysły?! 
Spojrzałam na Demi. Ta najwyraźniej była rozbawiona. Poklepała mnie po ramieniu jakby chcąc powiedzieć: „Przyzwyczaisz się.” Pokręciłam głową.
- Nie... raczej nie... - mruknęłam cicho hamując torsje. 
Znów powstrzymałam się od zwymiotowania, choć i tak nie miałam czym.  
Położyłam miskę z powrotem i nagle usłyszałam ciężkie kroki w korytarzu. Spojrzałam przez kraty. Na razie nikogo nie było widać. Potem jednak stanęła przed nami wysoka smukła postać kobiety w spodniach. Dość obcisłych spodniach. Ciekawe, nowożytność i spodnie na kobiecie. Patrzała na mnie z pogardą i szyderczym uśmiechem.
- Jak nisko upadł dwunasty Corvus. - wycedziła. 
A więc Cantet. Przede mną stoi cantetka i patrzy na to jak zaraz zwymiotuję swój obiad. Hm...w sumie to... Kobieta odskoczyła gdy zobaczyła, że jej buty i nogi od kolan w dół są całe w moich wymiocinach wymieszanych z krwią. Niezbyt to schludne, ale teraz inaczej nie mogłam jej dokuczyć. Przynajmniej wyrzuciłam z siebie to co do niej czuję... i to coś wodnistego co strażnik śmie nazwać zupą. Ciekawe, że jeszcze to (chyba) jedzenie się nie rusza, to jest dopiero cud. 
Spojrzałam z chytrym uśmiechem na cantetkę ocierając usta rękawem. Usłyszałam tłumione śmiechy za jej plecami, zapewne innych cantetów. 
- Jak śmiecie! - ryknęła oburzona. Spojrzała na strażnika. - Otwieraj to! 
Strażnik szybko podbiegł przerażony, cudem włożył klucz do zamka bo dłonie trzęsły mu się niemiłosiernie, przekręcił i otworzył. Kraty otworzyły się. Ja w tym momencie wstałam opierając się o ścianę, noga zaczynała drętwieć. Starałam się zasłonić Demi sobą. 
- Bierzcie ją do sali. - powiedziała do mężczyzn stojących niedaleko. Może to była jakaś przywódczyni. Za jakie grzechy Demi musiała nie potrafić mówić. Tak to bym już więcej wiedziała. Ale to w końcu nie jej wina. Wkrótce zresztą mam nadzieję, że dowiem się dlaczego nie potrafi mówić.  
Kilku mężczyzn podeszło. Chwycili mnie za ramiona. Byli nerwowi albo zestresowani. 
- Ej spokojnie panowie. - mruknęłam. 
Nie zorientowałam się kiedy mnie podcięli. Zacisnęłam zęby, tłumiąc jęk. Rany naciągnęły się. Choć przypuszczalnie zaraz będę miała ich więcej. Przyznam ci się. Boję się. Nigdy nie bałam się tak o swoje życie. Więcej ran oznacza szybsze obumieranie organizmu. Nie poradzę sobie bez natychmiastowej pomocy naukowców po torturach. Stworzycielu, dlaczego musisz być cantetem?! Tym cholernym cantetem niszczącym wszystko i wszystkich na swojej drodze?! 
Mężczyźni chwycili mnie za kołnierz i pociągnęli w do jakiś schodów. Spróbowałam iść ciągnąc za sobą ranną nogę, ale nie udało się, straciłam grunt pod nogami. Za każdym razem gdy schodziliśmy o jeden schodek moje piszczele boleśnie uderzały o krawędzie. Spróbowałam się wyrwać, lub przynajmniej wstać, ale trzymali mnie w żelaznych uściskach. Przynajmniej dobrze, że nie wzięli Demi. Słyszałam jak zatrzaskują się drzwi naszej celi. Jest bezpieczna, to najważniejsze. 
Canteci zatrzymali się przed jakimiś, metalowymi drzwiami. Kobieta zaraz pojawiła się przed nami i otworzyła drzwi mosiężnym kluczem. Mężczyźni wprowadzili mnie do środka. Usłyszałam, że cantetka woła na kogoś by przyniósł jej miskę wody i ścierkę. Zapewne chciała się wytrzeć z wymiocin. Znów na samą myśl smaku tego co było w misce zrobiło mi się niedobrze. 
Poczułam jak mężczyźni podnoszą mnie. Szarpałam się gdy zdejmowali mi kaftan. Pozostałam tylko w lekkiej tunice, przez którą może wszystko przejść. Przyparli mnie przodem do ściany, potem usłyszałam zsuwający się łańcuch. Podnieśli mi ręce i przypięli do metalowego łańcucha takimiż klamrami. Szarpnęłam się, choć wiedziałam, że to i tak nic nie da. Pociągnęli za łańcuch zawieszony na metalowym drągu na ścianie, a ja podniosłam się w górę. Szarpnęłam się. Moje stopy były nad ziemią. Ręce bolały naciągnięte. Rana również się naciągnęła. Krzywiłam się mocno. Usłyszałam jak ktoś przesuwa krzesło, kładzie miskę na podłodze i cichy plusk. To nieco poprawiło mi humor. Przypomniało mi o dokuczeniu cantetce która teraz musiała to z siebie zmyć. 
- Zapłacisz mi za to. - syknęła za moimi plecami – Najpierw bat, 35 razy. - rozkazała. - Potem wykąpiemy ją w tej wodzie, z jej własnymi wymiocinami. 
Skrzywiłam się. Jeżeli jej się zachce może mnie tak torturować do śmierci, a ta zapewne ku jej radości nadeszłaby szybciej niż u normalniej istoty. A skoro jesteśmy wrogami, to tym bardziej będzie chciała mnie zabić w męczarniach.
Tak czy owak czując pierwsze smagnięcie batem, spięłam się. Naciągnięte ręce jeszcze bardziej dały o sobie znać. Potem drugie. Moja świadomość rozprysnęła się. Czułam tylko ból. Następne, i następne... wydawało to się ciągnąć bez końca.
Potem doszły rozżarzone węgle, następnie lodowata kąpiel na golasa w wodzie z wymiocinami i... potem już nic nie pamiętam. 

***

Już nic nie dało się odwrócić. Moje ciało coraz bardziej obumierało. Na szczęście ruszałam się jeszcze w miarę normalnie. Tak, w miarę... łagodnie powiedziawszy. 
Ale jest coś pozytywnego. Powiem ci coś czego nie spodziewałam się po tej z pozorów niepozornej Demi (tak wiem, masło maślane). Wyglądało to mniej więcej tak:
- Wrzućcie ją. Nie dajcie jej kolacji, ma zdechnąć. Trzeba od niej to wyciągnąć. - mruknęła cantetka, gdy jeden z mężczyzn niósł mnie przewieszoną przez ramię do celi. Na szczęście byłam już ubrana i w połowie przytomna. 
Poczułam jak mnie podnosi ze swojego ramienia i puszcza. Opadłam bezwładnie na ziemię niczym szmaciana lalka. Nie wydałam żadnego dźwięku, nie potrafiłam. Canteci zaśmiali się, a potem wyszli zamykając kraty za sobą. Odeszli, nareszcie. Czułam jak moje ciało bardzo powoli staje się czarne.
Rozejrzałam się po celi. Było już ciemno. Cela w kątach była po prostu czarna. Demi siedziała w koncie, nie widziałam jej, ale wyczuwałam ją tam. Był wieczór, a z racji tego, że jest zima - noc następuje wcześniej oraz jest bardzo zimno. Pachniało coś jakby spalenizną i rdzą. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to ode mnie tak śmierdzi. 
Popatrzałam na Demi i uśmiechnęłam się słabo, mimowolnie. Nie dostrzegłam jej wyrazu twarzy, była cała w cieniu.  
Leżałam dalej na zimnej ziemi, jedyne co mogło mnie teraz najlepszego spotkać to śmierć. Ciekawe. Po to narażałam swoje życie, oddałam w ręce śmierci życie Karona i naraziłam Demi by w końcu umrzeć w celi dzięki cantetom. Taki ze mnie corvus jak piąte koło u wozu. Denin Time skończyła w nowożytnej celi, jako spalony i ranny corvus, zawodząc wszystkich których znała. Po prostu świetnie...
Przymknęłam oczy kiedy nagle usłyszałam chrzęst. Otworzyłam je na całą szerokość i rozejrzałam się powoli. Demi wstała. Podeszła do okna. Chwyciła kraty i po prostu... wyjęła je.
- Jak...? - zapytałam. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jaka jestem zachrypnięta. 
Spojrzała na mnie z uśmiechem, po czym wyjęła jakąś buteleczkę z kieszeni. Zapewne z kwasem. Ciekawe skąd go wzięła, może od tego krasnoluda? Na mojej twarzy pokazał się cień uśmiechu. Gdy próbowałam usiąść moje plecy przeszył otępiający ból, który znów powalił mnie na podłogę. Spojrzałam na Demi zrezygnowana. Nie było już dla mnie nadziei. 
- Idź. - nakazałam cicho. 
Patrzała na mnie przez chwilę, jakby zdziwiona moim zachowaniem. Potem pokręciła głową ze zdeterminowanym i zdenerwowanym wyrazem twarzy. Podeszła do mnie. Podparłam się na łokciach próbując nie stękać.  
- To już koniec Demi. Ale nie dla ciebie, rozumiesz...?
Raczej to do niej nie dotarło. Chwyciła mnie za kołnierz i podciągnęła do góry. Zdziwiła mnie jej siła jak na tak niepozorną i wychudzoną posturę. Pomogła mi nawet się podnieść na nogi. Gdy stanęłam ból dziwnie zelżał. Zapewne dlatego, że już nie leżałam na ranach. Skinęłam głową Demi w podziękowaniu. 
Szok bólowy dopadł mnie niespodziewanie i oparł bezwładnie o ścianę. Okazało się, że mam złamaną nogę. Powoli zaczęłam zjeżdżać po ścianie, gdy znów palce Demi zakleszczyły się na moim  kołnierzu i przytrzymała mnie. 
Pośredniczka wskazała okno. Pokazałam jej ruchem głowy by szła pierwsza. Tak też zrobiła. Trzymałam się ostatkiem sił zapierając na mniej rannej nodze i opierając o ścianę. Demi podeszła do otworu, złapała się krawędzi i podciągnęła. Widziałam jak wychodzi. Szkoda, że nie mogłam jej pomóc. Ktoś wyciągnął do niej ręce, pomagając wyjść.
Nagle obudziła się we mnie niedawno zapomniana dusza wojownika. Nie poddam się. To co we mnie gasło jeszcze przed chwilą, czyli nadzieja, powróciło ze zdwojoną siłą dzięki Demi. Widziałam właśnie to zdanie w jej oczach: „Nie poddam się”. Nawet nie wie ile jej zawdzięczam. Powróciła determinacja, i zdecydowanie. Denin Time jeszcze nie umarła. 
Demi była już na zewnątrz. Zauważyłam tam też chyba z tuzin krasnoludów oraz dwóch innych człekopodobnych z czarnymi kapturami na głowach. Uśmiechnęłam się w duchu. Chyba ich rozpoznałam. Elfy i krasnoludy nie przepadały za sobą jako rasy. Ale gdy chodziło o sprawę wyższej wagi, nigdy nie marudzili by zawrzeć TYMCZASOWY rozejm. 
Chwyciłam się krawędzi okna i podciągnęłam. Zacisnęłam zęby by nie ryknąć z bólu, za to poczułam, że moje oczy zaszkliły się. Dwa elfy podeszły, chwycili moje ręce i pociągnęli z odpowiednią siłą, by nie wyrwać mi rąk ze stawów. Zrobiłam kilka kroków po ścianie na której się wdrapywałam, elfy jeszcze raz pociągnęły i już leżałam na zewnątrz zaciskając zaszklone oczy z bólu i oddychając płytko. Pomogli mi wstać. Poczułam zimno, spojrzałam dookoła. Wszędzie biało od śniegu. Teraz zresztą padało. Elfy szybko wyjęły coś z małych toreb (podręczne apteczki) przypiętych do pasa. Zatamowali mi rany i zasłonili bandażami. Trzeba było jakoś wytrzymać. A krew nie mogła zdradzić naszej pozycji. Na szczęście nie użyli magii uzdrawiającej. Zobaczyliby w moim ciele kable i zaczęliby się bać. 
- Musimy uciekać. - oznajmił krasnolud chrapliwym głosem - Niedługo strażnicy się zorientują.
Skinęłam głową. Elfy właśnie skończyły. Spojrzałam na Demi. Ta się uśmiechnęła do mnie radośnie. Ja do niej, nie umiejąc pozbyć się skrzywienia bólu na twarzy. 
Ruszyliśmy. Ku swojej irytacji nie dałam rady. Ból był zbyt silny, miałam ochotę zwinąć się w śniegu w kulkę i ryczeć z bólu aż do usranej śmierci. Jednak tylko wylądowałam w zaspie. Przyjemny chłód łagodził ból. Jeden z elfów wziął mnie szybko na ręce. 
Biegli. Elf trzymający półprzytomną mnie biegł bardziej ostrożnie. A Demi... no właśnie. W jednej chwili coś podpowiedziało mi, że to dlatego nie potrafi mówić. Potwierdziło się to o co ją zapytałam. Stało się to zadziwiająco szybko z trzaskiem kości i uczuciem bólu w oczach pośredniczki. Jej ciało zaczęło porastać jak to się na początku zdawało - czarnymi włosami, potem zrozumiałam, że to futro. Jej postura nieco skarłowaciała, jednocześnie twarz wydłużyła się kształtując w pysk, ręce i nogi zamieniły się w łapy, wyrósł też ogon, jej oczy zmieniły kolor na złoty. W jednej chwili zdałam sobie sprawę, jak mało wiem o świecie i o Demi. Wszystkie legendy, które poznałam przebywając u naukowców, mogą okazać się prawdą.  
Demi biegła obok nas na czterech łapach, z ogonem niepewnie opuszczonym w dół. Jej wilcza postura również wyglądała na wychudzoną. Nie zdziwię się jeżeli zaraz zechce na coś zapolować. 
Księżyc był zakryty przez chmury, co ułatwiło nam zadanie. 
Wszystko wokół spało. Wartownicy dzielnic byli daleko. Nic nie przeszkodziło nam by dotrzeć do lasu. Gdy tak przemierzaliśmy ulice, spojrzałam na uzbrojenie sprzymierzeńców. Uświadomiłam sobie, że moja własna broń została ukryta głęboko w więzieniu, a ja nawet nie potrafiąc porządnie ustać nie potrafiłabym się bronić podczas gdy nadeszłoby jakieś niebezpieczeństwo. Nienawidzę bezradności. Nie znoszę patrzeć, jak inni walczą, pomagają a ja stoję. Istna tortura. 
- Śledzą nas. - powiedział cicho jeden z elfów. 
Niektórzy łącznie ze mną spojrzeli na niego. Pytasz skąd elf mógł to wiedzieć? W skrócie: Elfy jako związani z naturą, potrafią panować nad żywiołami, albo jednym z nich. Zazwyczaj to drugie. Ich charaktery również od tego zależą. Ten tu, wyczuł poprzez złączenie się z ziemią, kroki strażników. Oczywiście istnieje również opcja, że ich usłyszał, zobaczył lub wyczuł zapach ponieważ ich zmysły są bardziej wyostrzone niż ludzkie. Ale raczej to pierwsze. 
Podążaliśmy dalej prawie niezauważalnie przyspieszając, ale zauważyłam, że krasnoludy poluzowali topory przy pasach, a elfy poluzowały bułaty w pochwach. Hm, ciekawe, aczkolwiek na te czasy raczej wolano szable niż bułaty, bo były lżejsze i wygodniejsze. Jednak bułaty były zazwyczaj z lepszej stali, oraz były bardziej praktyczne i dawały lepszy efekt. Nie zdziwiłam się więc, że ta rasa woli tę broń której zresztą sama używałam. A więc nowego bułatu nie będę musiała daleko szukać.
Widzieliśmy już las na horyzoncie. Miejsce w którym mogliśmy się skryć, a ludzie nie poszli by za nami. Las to teren nieludzi, gdzie ludzie nie mieli nic do gadania i byli wystawieni na pewną śmierć. Chyba, że nieludzie ich nie zauważą, wtedy mają wyjątkowe szczęście. Istoty lasu są wszędzie. 
Ludzie dogonili nas szybciej niż myśleliśmy, jechali na koniach, więc przez ostatnie kilka ulic łatwo było ich usłyszeć. Jednak nikogo nie zastali. Ukryliśmy się pomiędzy domami w cieniach bez ruchu. Strażnicy którzy spodziewali się nas ujrzeć przed sobą, teraz kręcili się otępiali, będąc pewni, że powinniśmy tu być. Bo przecież poruszali się konno, a wiedzieli gdzie zmierzamy. Ku naszemu szczęściu, padający śnieg zamaskował nasze ślady. 
Po jakimś czasie strażnicy jeszcze bardziej ogłupieli, pojechali dalej rozdzielając się. Debile, nie wzięli psów. Zobaczyłam też wśród nich tamtą cantetkę. Zapewne spodziewała się po mnie śladów krwi, jednak przeliczyła się. 
Ruszyliśmy spokojnie w kierunku lasu. Spróbowałam iść sama. Ból jednak doskwierał mi tak, że już na ostatnim odcinku, upadłam. Dlaczego nie mogli mnie stworzyć tak, bym odczuwała ból mniej niż normalne istoty a nie więcej? Oczy powoli zamknęły się, nie reagując na moje rozkazy. Poczułam ogarniający mnie od wewnątrz chłód podobny do przenoszenia się w czasie. Czy już umarłam? Wszystko wyłączyło się i pozostałam na białej mokrej ziemi bez zmysłów. Przynajmniej tak mi się zdawało. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz