13.12.2013

Rozdział 8

Symulacja w nowożytności przebiegła bez przeszkód. Aczkolwiek gdy dźgałam tamtejszego strażnika, pojawił się kruk. Zdziwiłam się. Przecież to tylko symulacja. Ten kruk jest dla mnie nadal zagadką. Możliwe, że jest jedynie posłańcem. Ale kogo? 
Gdzie teraz jestem? W pokoju. Co robię? Bawię się truciznami. Akurat interesują mnie takie które zabijają przez wciągnięcie powietrza. Jednak jeszcze takiej nie dane mi było poznać. Chociaż może w przyszłości uda mi się taką opracować? To by wszystko ułatwiło. 
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Odstawiłam szybko fiolkę i mały cylinder chemiczny z trucizną. Podeszłam do drzwi. Otworzyłam. Stworzyciel. 
- Mogę? - zapytał spokojnie. 
Skinęłam głową i odsunęłam się. Wszedł. Popchnęłam drzwi i usłyszałam klik automatycznego zamka.
Stworzyciel usiadł na łóżku. Usiadłam na krześle od biurka. Byłam ciekawa o co tym razem chodzi. Znów coś przeskrobałam? Jakaś misja? Trening? Mam jakąś wadę wykrytą przez komputer?  
- Mam do ciebie zadanie. - oświadczył.
Pokiwałam głową. Czyli misja. Nareszcie coś się dzieje. Może niedługo się wszystko wyjaśni. 
- Więc... - Wyciągnął jakiś papier z kieszeni – Masz się przenieść do XVIII wieku, w styczeń. 
Nie spodziewałam się tego. To ta sama data którą wyrył kruk na moim parapecie w łazience. Nie okazałam jednak zdziwienia, stworzyciel zaraz zacząłby zadawać pytania. A tego bardzo chciałam uniknąć. Może kruk coś pozmieniał w jego komputerze? Nie, przecież to tylko zwierze. 
- Masz pozbierać – kontynuował - informacje o składzie wojsk oraz ich liczebności od króla Hoplisa. Tylko tyle. Rozumiesz?  
Znów skinęłam głową. To wszystko jest już aż za bardzo wyraźne. Musi mieć jakieś powiązanie. 
- Staw się jutro o 18 godzinie. Jasne? - zapytał spokojnie. 
- Tak stworzycielu. - przytaknęłam bez uczuciowo. 
- Yhm. - mruknął jakby nagle czymś zniesmaczony.
Chwilę patrzał na mnie błądząc gdzieś indziej myślami. 
- Słucham? - zapytałam ponaglając go do wyjaśnień. 
Otworzył usta, jednak przez chwilę nic nie mówił, wzniecając niestety moją ciekawość. Nagle odezwał się. 
- Nie mieszaj się do spraw Corvusów. - wyrzucił zdanie jednym tchem i wstał. 
Patrzałam na niego. Skąd wie o tym przezwisku Corvus? A może wie nawet więcej niż na to wygląda? Dlaczego nic nie mówił? Patrzałam na niego spokojnie chodź zżerała mnie ciekawość. Stworzyciel skierował się szybko w stronę drzwi. 
- Czekaj. - powiedziałam w ostatniej chwili gdy był już krok od drzwi. 
Popatrzał na mnie odwracając się. 
- Tak? - zapytał. Słyszałam w jego głosie zniecierpliwienie. 
Popatrzałam na niego przenikliwym spojrzeniem czarnych oczu. Dałabym głowę, że się wzdrygnął. Przynajmniej chciałabym żeby tak było. Od zawsze chciałam zrobić na nim wrażenie, wzbudzić jego podziw, szacunek. Jeszcze nigdy mi się to nie udało. Jest czasem jak z kamienia. Nie potrzebuje leku. Cóż, ludzie są różni. 
- Corvus. Kruk. Pojawił się przy moim wyjściu z kopuły. Pamiętam to. Pokazuje się przy każdej śmierci którą zadaję. Czego mi nie powiedziałeś stworzycielu? - zapytałam bez uczuciowo. 
- Powiedziałem nie mie-szaj się. - cedził słowa. - A teraz odpocznij. Jutro masz pracowity dzień. - oznajmił chłodno.
Wyszedł trzaskając drzwiami. Patrzałam jeszcze chwilę za nim bez uczuciowo ale w mojej głowie plątały się myśli. Dlaczego to tak przede mną ukrywa? Czego się boi? Cóż... muszę się dowiedzieć sama.
Usłyszałam pukanie w szybę. Spojrzałam. Znów kruk. Skąd on tu? Podeszłam do okna. Jego dziób znajdował się na wysokości mojej twarzy. Położyłam tam rękę. Patrzał na mnie czarnymi oczami. Ja na niego swoimi. Puknął znów w szybę dziobem, na szczęście nie pojawiła się nawet rysa. Kucnęłam. Dotknęłam przycisku na dolnej ramie okna. Przytrzymałam dłużej by cała szyba się rozpłynęła w powietrzu. Gdy zniknęła kruk nie wahał się ani chwili. 
Wleciał od razu. Przyglądałam się mu ciekawa. Był duży i cały biały. Powoli lądował na moim łóżku. Kucnęłam obok. W tym samym czasie otworzyły się drzwi. Spojrzałam zaskoczona. Widocznie drzwi musiały odskoczyć gdy stworzyciel nimi trzasnął. Zobaczyłam w drzwiach Rana. Zanim ktoś stał. Ren natychmiast zwrócił uwagę na kruka. 
- Tak? - zapytałam odwracając jego uwagę od zwierzęcia. 
- Stworzyciel już cię powiadomił? - zapytał odwracając wzrok od kruka na mnie. 
- Owszem. Jutro o 18 pod ziemią. Tak? 
- Tak. Powodzenia Denin. - powiedział uśmiechając się przyjaźnie. 
Następnie wycofał się i odszedł. Teraz weszła osoba stojąca za naukowcem. Czyli Kuba. Zamknął drzwi cicho za sobą. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął. 
- Strażnik do twoich usług. - powiedział, a następnie dodał: - Wiesz, stworzyciel chodzi wkurzony jak nie wiem co. 
- Hm. To chyba już normalne. 
Spojrzałam na kruka. Dotknąć go czy nie? Jeżeli znów mnie przyprawi o taki ból głowy to lepiej nie. 
- Radzę ci się schować... Corvusie... - rzekł cicho Kuba patrząc na kruka.
Spojrzałam na niego. Zmarszczyłam brwi. On też zna moje przezwisko? Nigdy przedtem tak do mnie nie mówił.
- Dlaczego powiedziałeś Corvus? - spytałam mrużąc oczy i marszcząc brwi. 
- Zamknij okno. - nakazał szybko. 
- Dlaczego? 
- Musimy pogadać. - odparł poważnym tonem.
Moja zażyła ufność do niego właśnie się chwiała. Patrzałam na niego spokojnie śledząc każdy jego ruch. Nigdy się tak nie zachowywał. Był zdenerwowany, poważny i niepewny. Podeszłam jednak do okna cały czas mając go na oku. Dotknęłam po prostu przestrzeni powstałej po zniknięciu szyby, a ta powróciła na swoje miejsce w kilka sekund. Takie zabezpieczenie jeżeli ktoś by miał wypaść. Szybko cofnęłam rękę by szyba jej nie odcięła.
Kuba patrzał na mnie bez uczuciowo. Wstałam i stanęłam naprzeciwko niego. 
- Więc? - zaczęłam żądając wyjaśnień. 
Westchnął ciężko wkładając ręce do kieszeni. 
- Od czego tu zacząć. - mruknął. - No dobrze... Należysz do Corvusów. Czyli istot które żyją pomiędzy czasem. Jest ich niewiele. Szukają ostatniego. 
Chciałam zadać pytanie, ale nie pozwolił mi. Mówił szybko. 
- Canteci to ich odwieczni wrogowie, ich symbol to czarno biała wrona, której niestety nie odróżnisz od innych. Ich herb to właśnie ta wrona na czerwonym tle. Powstali kilka lat za Corvusami już w
starożytności. Cateci chcą przejąć władzę nad czasem którą posiadają Corvusi. W tym celu muszą albo stworzyć własnego Corvusa albo zabić jednego z nich, co jest praktycznie niemożliwe. 
- Ale... - znów chciałam zadać pytanie. 
- Później wszystko się wyjaśni. Jeszcze jedno. Wszyscy naukowcy tu to Canteci. Oni stworzyli Corvusa, czyli ciebie. Skoro widzą już, że Corvusi cię odnaleźli, nie możesz tu dłużej zostać. Nawet stworzyciel to Cantet.
Skrzywiłam się na ta wieść o stworzycielu. Zawsze był dla mnie jak ojciec, choć ostatnimi czasu bywał nerwowy. 
- A ty? - w końcu dał mi zadać pytanie.  
Tym razem odpowiedział w wolniejszym tempie: 
- Jestem pośrednikiem Corvusów. Nie mam takich zdolności jak wy. Pośredników jest dużo. Pomagamy wam praktycznie we wszystkim jako specjaliści różnych dziedzin. A ty musisz właśnie wybrać się do takiego pośrednika ale nowożytności. Canteci nie mogą się dowiedzieć kim jestem. O tobie już wiedzą. Boją się. 
W tym momencie wyciągnął coś spod koszuli. Srebrny łańcuszek a na nim jakiś znak, ten który widziałam przedtem dzięki krukowi. Herb Corvusów. Szybko schował łańcuszek. Chciał mi tym udowodnić, że nie kłamie. Wie, że już widziałam ten znak.
- Uciekaj. Już. - ponaglił. - Później dowiesz się więcej od drugiego pośrednika.
- Wezmę cię ze sobą. - zaprotestowałam. - Zabiją cię kiedy się dowiedzą. - pomimo wszystko mój głos był spokojny, może lek jednak jeszcze trochę działa? 
- Nie możesz. Moja śmierć jest już i tak nieunikniona. Zabierz broń i wszystko co ci się przyda. 
Skrzywiłam się ale podeszłam do szafy, otworzyłam ją i wyjęłam ubranie nowożytne oraz broń właściwą do tamtych czasów. 
- Musisz się pośpieszyć. - ponaglił. 
- Dlaczego tak nagle chcieliby mnie zabić?
- Bo widzą przy tobie coraz częściej kruka. Wiedzą, że Corvusi cię odnaleźli i niedługo przybędą po ciebie, a Canteci nie chcą siebie narażać na śmierć. Chcieliby cię zachować, ale już nie mają wyjścia. Pośpiesz się.
- Odwróć się. - mruknęłam. 
- Po co? - zapytał marszcząc brwi. 
- Chcę się przebrać Kuba. - odparłam z pośpieszającym naciskiem. 
Skinął głową i odwrócił się. Przebrałam się najszybciej jak mogłam. Cztery ostrza wpakowałam do wysokich butów, bułat przypięłam do pasa, dwie strzelby schowałam w skrytkach spodni, długi łuk na plecy, kołczan ze strzałami również. Spakowałam jeszcze kilka fiolek z truciznami różnego typu w kieszenie. Wszystko. 
- Karon Braveheart. - rzucił nagle. 
- Hm? - mruknęłam nie wiedząc o co chodzi. 
- Tak naprawdę się nazywam. - oświadczył. 
- Ciekawe. 
Braveheart znaczy Dzielne Serce i z pewnością zasłużył na ten tytuł. 
Czułam jak moje serce przyspiesza biegu, dlaczego temu tak bezgranicznie wierzyłam? Przecież wszystko to może być oszustwo. 
- Już. - oznajmiłam spokojnie. 
Zauważyłam, że oglądał się na mnie przez ramie. Nie zdążył zabrać głowy zanim się odwróciłam. Podglądał mnie. Jednak udał, że nic takiego nie miało miejsca i spokojnie odwrócił się przodem do mnie. Skinął głową. Odetchnął cicho. Na pewno się bał. Z pewnością się bał. Nie, nie złej mnie za to podglądanie tylko tego, że może za chwilę stracić życie. Nie mogę go tak zostawić. Musi przeżyć. 
- Idziesz ze mną. - zarządziłam zdecydowanie. 
Popatrzał na mnie zaskoczony. 
- Ale nie możesz przecież...
- Mogę i robię to. Dawaj rękę. Nie zabiją cię, w każdym razie jeszcze nie teraz. 
Patrzał na mnie przez chwilę niepewny decyzji. 
- Już! - ryknęłam na niego. - Jesteś moim przyjacielem do cholery. Nie zostawia się przyjaciół w potrzebie. A już na pewno nie na śmierć. 
Wyciągnęłam do niego rękę. Usłyszeliśmy szybkie kroki kilkunastu osób. Spojrzałam na drzwi a potem znów na Karona. 
- Karon. Proszę. - szepnęłam błagalnie. 
Niechętnie chwycił moją rękę. Usłyszałam jak drzwi się otwierają, ale akurat mnie i Karona otoczył chłód i niebieska poświata. Ból rozłożył się pomiędzy nas. Czas jakby zwolnił. Patrzałam jak zza drzwi wychodzi stworzyciel z innymi naukowcami i ochroniarzami. Zaczęli biec w naszą stronę ale już było za późno. Tak jak rzucili się na nas, tak upadli na podłogę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz