6.12.2013

Rozdział 7

Gdy tylko weszłam do pokoju ściągnęłam z siebie to niewygodne, starożytne, zabłocone ubranie. Potem zaniosę je do prania, na razie położyłam je w łazience. Znów musiałam się wykąpać.  
Gdy wyszłam spod prysznica, ubrałam się w swoje codzienne ubranie. Czyli jak już mówiłam czarny golf i te dziwne, czarne spodnie. Podeszłam do parapetu na którym była wydrapana data. Ciekawiło mnie dlaczego stworzyciel tak nagle zmienił swój plan. Najpierw chciał starożytność, teraz nowożytność. Czy to miało coś wspólnego z tą datą? Nie, przecież on jej nie widział. Może ktoś mu o tym doniósł? Ale jak? Jedynie ja i stworzyciel możemy otworzyć drzwi do tego pokoju. A oknem? Nie. Po co? Ufają mi... przynajmniej tak mi się zdaje. 

Rozejrzałam się za dowodem czyjejś niechcianej obecności. Wyszłam z łazienki do pokoju. Podeszłam do okna. Sprawdziłam je. Nic. Potem drzwi. Również ani śladu. Nawet odcisków palców. A może to... nie. Nie ważne, później się tym zajmę. Teraz muszę iść po lek. Wyszłam z pokoju zamykając drzwi na zamek. Jeszcze raz sprawdziłam czy na pewno są dobrze zamknięte. 
Poszłam korytarzem do schodów. Nie lubię wind, są za wolne. Używam ich tylko wtedy gdy jestem z kimś. Zbiegłam po schodach, przeskakując co dwa albo trzy stopnie. 
Spojrzałam przez szybę do pokoju przede mną. Nie to nie tu. Stworzyciel na pewno by tam był. Nigdy jeszcze nie przydzielił innemu naukowcowi obowiązku podania mi leku ani czegokolwiek innego, sądził, że sam najlepiej to zrobi. 
Poszłam do kolejnego pokoju i znalazłam go. Otworzyłam białe metalowe drzwi i weszłam do środka. Naukowcy spojrzeli na mnie spokojnie. Zamknęłam cicho drzwi. Popatrzałam na stworzyciela. On wskazał mi ruchem głowy łóżko. Podeszłam i położyłam się na twardym tworzywie siedzenia czy jak wolisz łóżka. Mówiłam, wygląda jak dentystyczne tylko czarne. Ale mniejsza o to.  
Stworzyciel podniósł moją głowę jednocześnie przenosząc kable przez otwór w siedzeniu.  Podłączył je do mojego łącza, przekręcił i już było przymocowane. Puścił moją głowę. Opuściłam ją powoli. Przymknęłam oczy. Stworzyciel zaczął grzebać coś przy zbiornikach przyczepionych do siedzenia. Następnie włączył przepływ. Niebieski płyn przedostał się do łącza i w organizm wywołując paraliżujący ból. Znów 15 minut. Oddech i bicie serca przyspieszały z każdą minutą, miałam wrażenie, że zaraz wyskoczą mi z piersi. Czas ciągnął się nieznośnie. 
W końcu się skończyło. Otworzyłam oczy. Na początku widziałam czarną plamę, potem wszystko stało wróciło do normy. Rozejrzałam się mrużąc oczy. Obok mnie stał stworzyciel. Przypatrywał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiem czy jeszcze był zły, mam nadzieję, że nie. 
- Podnieś głowę. - nakazał spokojnie.  
Podniosłam. Chwycił kable, przekręcił i odłączył. Patrzałam jak przymocowywał kable obok siedzenia. 
- Poleż z piętnaście minut. Płyn za ten czas zacznie działać a ty odzyskasz energię. - poinformował. 
Pokiwałam głową. 
Tego chyba ci nie mówiłam nie? Za każdym razem gdy dostaję lek zabiera on trochę mojej energii. Może to przez ból? Naukowcy pracują nad tym by nie zabierał w ogóle energii, ale jak na razie nic z tego. 
Minuty znów się dłużyły. Moje myśli wciąż zajmował kruk. Biały kruk to symbol czegoś wyjątkowego. A sam kruk oznacza śmierć. W sumie to trochę jednak ma ze mną wspólnego. Ale dlaczego przylatuje? Może jeżeli przeniosłabym się do czasów które wyskrobał na parapecie znalazłabym odpowiedź? Tylko co ze stworzycielem? Co zrobi gdy się dowie o wszystkim? Zapewne gdy tylko wrócę wyłączy mnie. 
Stworzyciel siedzący przy komputerze dał mi znak ręką, że czas minął. Wstałam z siedzenia i rozprostowałam kości. Coś mi strzyknęło w barku. Trudno. Wyszłam z laboratorium i podeszłam do windy. Nacisnęłam guzik i oparłam się o ścianę. Czekałam. 
Teraz gdy dostałam lek wszystko wydawało się inne. Nic nie miało dla mnie większego znaczenia. Nie odczuwałam szczęścia, smutku, ciekawości czy ekscytacji. Kruk nie był dla mnie ważny. Liczył się trening który niedługo odbędę.  
Winda otworzyła się. Weszłam. Był tam ochroniarz.
- Cześć Denin. - powiedział uśmiechając się lekko.
- Hej. - uśmiechnęłam się. 
Tylko udałam wyraz twarzy, co on potrafił rozpoznać. Mina mu nieco zrzedła, domyślił się, że dostałam lek. Wolał ze mną rozmawiać gdy jestem już bardziej po.
Tak, ten ochroniarz był tu od zawsze. Jest jak mój brat. Rzadko kiedy go widuję ale gdy już nadarzy się okazja chodzi za mną cały dzień. Miło jest mieć jakiegoś przyjaciela. W tamtym momencie tego nie czułam. 
Wybrałam piętro trzecie a winda ruszyła. 
Kuba był najbardziej spostrzegawczy spośród wszystkich ochroniarzy. Zawsze przydzielają mu ochronę nade mną gdy jestem wyłączona lub osłabiona. 
Dwudziestoośmioletni Kuba ma krótkie brązowe włosy, bystre piwne oczy i jest Mulatem. Przez co jest dość urodziwy. Ma z 185 cm wzrostu i wielkie stopy. Zresztą ma przezwisko: Wielka Stopa. Pod tym lichym ubrankiem kryje się prawdziwa siła i stalowe mięśnie. Zawsze musi mieć ostatnie słowo, przez co nie ma zbyt wielu przyjaciół. Nie lubi gdy podają mi lek, mówi, że wtedy nie ma z kim pogadać, nawet jeżeli nie jest za bardzo rozmowny. Przez te wszystkie lata się z nim zaprzyjaźniłam. To dobry człowiek choć przydałoby mu się lekkie spiłowanie temperamentu. 
- Idziesz do pokoju? - zapytał ciekawy. 
Odpowiedziałam skinieniem głowy. 
- A masz chwilę czasu? Chciałbym znów skrzyżować z tobą miecze. - powiedział uśmiechając się wyzywająco.  
- Skrzyżować miecze? Sądziłam, że wolisz współczesność. - odparłam bez uczuciowo. 
Skrzywił się lekko ale zraz ściągnął grymas z twarzy. Mówiłam, nie lubi gdy dostaję lek. Wtedy jesteśmy sobie obcy, nie jak rodzina. 
- Tak – mruknął krótko nie chcąc rozwijać tematu. - Może jutro, okej? Przynajmniej lek już ci trochę zejdzie. 
Skinęłam głową spokojnie. 
- Dobrze. Przyjdź około siedemnastej, wtedy powinny się skończyć treningi. - ustaliłam. 
Uśmiechnął się. Akurat metalowa puszka otworzyła się i dała ujście na świat. 
- Przyjdę na pewno. Trzymaj się wybryku natury! - krzyknął uśmiechnięty wychodząc. 
- Cześć. - odpowiedziałam spokojnie. - Wybryk natury... - szepnęłam do siebie, w sumie pasuje, kolejne przezwisko do kolekcji. 
Wyszłam z windy i ruszyłam do swojego pokoju. Stanęłam przed drzwiami i przystawiłam dłoń do czytnika. Rozległ się klik zamka i drzwi się otworzyły. Pchnęłam je lekko. Weszłam do środka. 
Od razu moją uwagę przyciągnął biały kruk siedzący na łóżku. Zamknęłam za sobą cicho drzwi. Podeszłam do zwierzęcia. Kucnęłam przed łóżkiem. Kruk wydawał się duży i majestatyczny. Wyciągnęłam do niego powoli rękę. Na początku nie reagował ale potem dał się pogłaskać podsuwając głowę. Jego pióra były miękkie i takie czyste. 
Poczułam nagły, otępiający ból głowy. Zmarszczyłam brwi. Ból narastał a z nim przed oczami zobaczyłam przebłyski obrazów. Puściłam zwierze i skuliłam się na podłodze. Chwyciłam się za skronie. Ból był nie do wytrzymania. 
Na obrazach widziałam białego kruka, był na czarno niebieskim tle. Wyglądał jak jakiś herb. Później obraz się
zmienił. Zobaczyłam dziewczynę. Była młoda, mogła mieć z 17 lat. Miała czarne krótkie włosy, była dość wysoka. Miała na sobie ubranie nowożytne, i stała za kratami więzienia. Później zobaczyłam czarną wilczycę. Następnie ogromną, ciemną bibliotekę. Potem uśmiechniętego przyjaciela stworzyciela. 
Wszystko ustało tak nagle jak się pojawiło. Ból głowy powoli odszedł. Otworzyłam zaciśnięte powieki i spojrzałam na kruka. Którego no cóż...już nie było. Wstałam podpierając się o stolik. To wszystko trwało kilka sekund. Poczułam, że mój oddech jest szybszy niż zazwyczaj. Rozejrzałam się po pokoju. Nic się nie zmieniło, oprócz tego, że chyba odzyskałam uczucia. Czuję emocje już całkiem, lek przestał działać przez kruka. 
Dziewczyna w stroju nowożytnym, niewątpliwie ma coś wspólnego z ta wyrytą datą. Ale co ma z tym wspólnego wilczyca i Ren? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz