Plac przed pałacem Hoplisa był dość wielki. Nie wyglądał na taki, na którym regularnie odbywały się walki. Wręcz przeciwnie. Zapewne służył jako taras wypoczynkowy dla arystokracji i władcy. Na tą chwilę jednak przemieniono go w pustą przestrzeń, na której można było swobodnie walczyć. Otaczali nas arystokraci siedzący za specjalnym płotem, służącym za ochronę przed walczącymi. Największe szychy siedziały w pierwszych rzędach, władca miał jeszcze podwyższone siedzisko. Reszta stała. Ciekawa rozrywka. Lanie się po pyskach. Na prawdę fascynujące dla takiej arystokracji co mdleje na widok krwi.
Naprzeciw mnie stał młody mężczyzna, najwyraźniej doświadczony nożownik, bo to też stanowiło większość jego broni. Z boku przypasał wąską szablę. Stał pewnie, odziany w czerwony mundur z wytrzymałej skóry. Nie wydawał się zbytnio zbudowany i silny, ale czasem pozory mylą. Obserwował mnie zielonymi, niecierpliwymi oczami. Potrząsnął głową układając blond grzywkę do tyłu. Co za piękniś. Uśmiechał się do mnie kpiąco. Ciekawe, czy później będzie mu tak wesoło.
Usłyszałam głośny krzyk sędzi. Oznaczał, że można już zacząć. Wyciągnęłam mój szeroki bułat. Mężczyzna naprzeciwko zrobił to samo z szablą. Zaczęliśmy się okrążać niczym dzikie bestie szukając najdogodniejszego momentu. Mój przeciwnik widocznie taki znalazł. A raczej dał się nabrać. Specjalnie udałam, że moja noga się osuwa po śliskiej powierzchni, a tak naprawdę tylko przeszłam do dogodniejszej pozycji. Zaatakował. Zaczął cięcie przekonany, że padnę na samym początku. Nasze klingi się spotkały podczas gdy chciał rozciąć mi nogę. Szybko cofnął szablę i ciął znowu z drugiej strony od góry. Znów zbiłam jego broń z kierunku. Chciałam go zmęczyć. Z tego co wiem, mundury są dość niewygodne i szybko można się spocić.
Po jakimś czasie wspólnego wymieniania cięć i obrony, zauważyłam zmęczenie na jego twarzy. Przez kilka sekund obawiałam się, że to blef, jednak nie było czasu. Cięłam go w nogę. Ten odparował cios. Zrobiłam unik przed kolejnym pchnięciem. Wykonałam cięcie znad głowy, jednak obronił się. Wszystko działo się szybko. Jego wąska niewytrzymała klinga szybko się strzępiła. On coraz bardziej się męczył. Nie wiem, po co wybrał szablę skoro jest nożownikiem. Może chciał się popisać? Cóż to jego wybór, dla mnie korzystny.
Udałam cięcie w nogę, jednak gdy on chciał się obronić, szybko zmieniłam kierunek ostrza, w górę między żebra. Spojrzał zaskoczony. Upuścił szablę. Cofnął się tym samym wyciągając z siebie mój bułat. Rana była śmiertelna ale nie czół jeszcze bólu, wydawało mu się, że to nic. Wyciągnął dwa noże z prędkością atakującego węża. Widziałam ból i wściekłość na jego twarzy. Przez takie odczucia, często w walczących wyzwala się zimna determinacja, co czyni ich prawie niepokonanymi. Jednak walczył ostatkiem sił, nie wiedział o tym. Cofnęłam się o krok instynktownie. Musiał doprowadzić walkę do bliższego dystansu, na co nie mogłam sobie pozwolić. Ruszył na mnie z rozpędem. Zahamowałam cięcie jednego noża bułatem. A drugi instynktownie chciałam zahamować przedramieniem, jednak szybko mój wytrenowany umysł zapanował nad odruchem i chwyciłam po prostu mężczyznę za nadgarstek. Nacisnęłam bułatem na ostrze noża jednocześnie nie zwalniając mocnego uchwytu nadgarstka. Zaczęliśmy się walka siłowa. Musiałam wytrącić mu przynajmniej jeden nóż. Niestety przy tym albo stracę bułat, albo stracę palce. Wolałabym jak już, to to pierwsze. Obróciłam bułatem tak, że nóż wypadł z ręki mężczyzny. Próbowałam jeszcze utrzymać bułat w ręce, ale na marne.
Rozluźniłam nieco uchwyt wokół jego nadgarstka i uderzyłam go w nos z pięści. Cofnął się gwałtownie puszczając nóż. Złapał się za nos. Pomiędzy jego palcami zauważyłam stróżkę krwi. Zabrał ręce patrząc na mnie wściekle. Nie zauważył jednak ostrza w mojej dłoni które zaraz trafiło prosto w jego krtań i cisnęło siłą impetu na ziemię. Nie zdążył nawet zareagować, ani wydać żadnego dźwięku. Jak ja kocham te ostrza. Szczególnie w połączeniu z truciznami. Tą jednak w niczym nie nasączyłam, za długo by to trwało. W każdym razie przeciwnik już nie żył. Podeszłam do niego, zabrałam swoje ostrze, i wytarłam je z krwi o jego ubranie. Schowałam je w rękawie, jak? Bardzo prosto, mam przecież ochraniacze przed cięciwą, więc pomiędzy tym a materiałem tuniki, ostrza się mieszczą.
Uniosłam głowę i rozejrzałam się mało ostentacyjnie. Wszyscy patrzeli w ciszy. Na prawdę mieli mnie za niewinną wieśniaczkę. Niektórzy szeptali między sobą, inni wymieniali zdziwione spojrzenia, a jeszcze inni patrzeli wściekli. Oczywiście niejedna kobieta zemdlała z widoku krwi...nigdy tych bab nie pojmę. W każdym razie...
Spojrzałam na władcę. Ten uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Pokiwał głową. Następnie wskazał na moją nogę. Spojrzałam. Teraz dopiero zorientowałam się, że jednak to nie był taki słaby przeciwnik. W mojej łydce widniała rana. Nie była duża, ale głęboka i owszem. Zacisnęłam zęby. Teraz dopiero zaczął do mnie docierać paraliżujący ból. Przyszedł ze zdwojoną siłą, aż się zachwiałam. Zaraz jednak potrząsnęłam głową próbując zachować równowagę i trzeźwość umysłu. Cholera, nie mogę być ranna. Kable w moim organizmie pozrywały się w tym miejscu. Tkanka zacznie obumierać i pójdzie z tym dalej. Może to oznaczać kalectwo, lub zupełną śmierć. Tylko teraz, nikt mi z tym nie pomoże.
Oderwałam kawałek tkaniny z tuniki i obwiązałam go nad raną. Ta przestała tak mocno krwawić. Pomimo wszystko starałam się zachowywać spokój na twarzy. Jakbym się tym nie przejęła. Schowałam bułat do pochwy i rozejrzałam się znów. Wszedł drugi przeciwnik. A tak właściwie to przeskoczył przez płot. Ciało martwego zabrały sługi.
Trzymał korbacz, czyli dwie czarne kule z kolcami, przytwierdzone do długiego drewnianego uchwytu za pomocą łańcucha. No, ciekawą sobie broń wybrał. Raczej łatwo nie będzie. Wyglądał na silnie umięśnionego. W sumie, czemu się dziwić skoro pewnie ćwiczył nie raz z tą bronią.
Teraz ja muszę spróbować z bliższym dystansem. Sędzia nie zdążył dać znaku kiedy już dwie kule wniosły się w powietrze, a ja wykonałam desperacki unik. Kule zaczęły znów siec powietrze. To w jedną to w drugą wzbijając chmury kurzu i śniegu. Jedyne na co mogłam się teraz zdać to szybkie uniki i wypracowana przez lata zręczność oraz koordynacja. Przerzuciłam miecz z lewej do prawej ręki. Przeciwnik patrzał na mnie z kpiącym wyrazem twarzy. Nie wierzył, że go pokonam. Nie wierzył, że mogę zadać mu choćby maleńką ranę.
Ugięta w kolanach i obserwując każdy ruch przeciwnika próbowałam znaleźć jakiś moment w którym byłby nieosłonięty. Schowałam bułat, nie był mi potrzebny, zbytnie obciążenie. Zobaczyłam tryumfujący uśmiech na jego twarzy. Zapewne pomyślał, że się poddaję. Co też wynikło z jego następujących słów:
- Poddajesz się? - prychnął.
A mojej twarzy zagościł cień zimnego uśmiechu.
- Oczywiście, że nie. - mruknęłam.
Prychnął. Uniósł korbacz i znów się zamachnął. Tym razem nisko. Musiałam podskoczyć. Potem wziął wysoko zamach. Ugięłam się w pół. Podczas gdy kule jeszcze nie zatrzymywały się, ja byłam już blisko przeciwnika i po prostu skoczyłam na niego. W tym samym czasie pociągnęłam za kraniec ostrza trzymanego pod rękawem, te wysunęło się gładko. Chwyciłam je wsuwając jeden palec w otwór. Mężczyzna upadł w niewygodnym mundurze podartym w kilku miejscach przez dzikie machanie ciężkim sprzętem, a kule odleciały gdzieś daleko puszczone przez właściciela. Uniósł pięść by mnie walnąć w głowę, ale trafił w próżnie. Trzymałam kolana na jego torsie przyciskając do ziemi. Mężczyzna zauważając ostrze w moim ręku, chwycił w miażdżącym uścisku mój nadgarstek. Uderzyłam go drogą ręką w głowę. Spróbował zrobić unik ale i tak pięść otarła się o jego czaszkę. Mężczyzna w tym samym czasie znów spróbował uderzyć. Udało mu się. Uderzył mnie w brzuch powodując silny ból, ale na szczęście nie łamiąc żeber. Zgięłam się wpół. Złapał mnie za ramiona i przeturlał się by znaleźć się nade mną. Tym samym wykonał na siebie wyrok. Ostrze gładko przeszło przez skórę munduru i weszło w jego ciało aż do serca, wywołując zimny uśmiech satysfakcji na mojej twarzy. Zobaczyłam w jego oczach zdziwienie, jego pięść przygotowana do kolejnego ciosu jeszcze przez chwilę była w górze po czym opadła bezwładnie wraz zresztą wielkiego cielska. Ściągnęłam go z siebie oddychając płytko. Schowałam ostrze z powrotem nawet nie dbając by je wyczyścić z krwi.
Usiadłam. Czułam jak adrenalina rozsadza mi głowę. Nie wstałam. Rana pulsowała silnym bólem. Puls zaczął z chwili na chwilę maleć. Na szczęście. Obolała, brudna i z raną, spojrzałam na władcę. Ten był zły. Wstał z siedziska przeszedł niezgrabnie przez płot i podszedł. Wyciągnął dłoń z kluczem. Zabrałam go.
- Masz pięć minut. Nie zdążysz to zawiśniesz razem z twoją krewną.
- Nie tak się umawialiśmy. - warknęłam zła.
Uśmiechnął wrednie.
- Ja tu ustanawiam zasady. Czas start. - syknął.
Przeklęłam go cicho, wstałam kulawo i ruszyłam do wyjścia w biegu. Utykałam a właściwie wlokłam za sobą nogę krzywiąc się. Zebrane towarzystwo rozstępowało się przede mną. Przynajmniej nie torują mi drogi. Nasunęłam kaptur na głowę. Mój bieg wyglądał komicznie. Każdy krok wyglądał jakbym się miała zaraz wywalić.
Pochwa bułatu uderzała rytmicznie o nogę. Słyszałam tylko to. Wszystko wydawało się jakby dziwne odległe. Nie po raz pierwszy ktoś mnie zranił. Ale zawsze odczuwałam po tym większy szok niż normalne istoty. To było moją skazą. Kulałam coraz bardziej, jednak uśmiech wyrósł mi na twarzy gdy dostrzegłam zakratowane okna. Podbiegłam do wejścia. Walnęłam z trzy razy pięścią w okute drzwi. Czekając przełożyłam ciężar ciała na zdrową nogę. Znów pokazały się brązowe oczy i usłyszałam ten chrapliwy głos.
- Czego znowu?
- Wygrałam. - warknęłam. - Otwieraj, szybciej.
Nie było czasu na pogaduszki. Usłyszałam jak strażnik wsuwa klucz do dziurki i przekręca. Wszystko wydawało mi się jakby robił w ślimaczym tempie. Gdy tylko zobaczyłam małą szparkę do przejścia wbiegłam do środka odpychając strażnika na bok, stał mi na drodze. Usłyszałam jego krzyk bym zostawiła broń na stole. Nie słuchając go pobiegłam na koniec korytarza, i zatrzymałam się tuż przez celą Demi. Ta spojrzała na mnie. Uśmiechałam się do niej blado. Nie odwzajemniła uśmiechu, widziałam jak wodziła wzrokiem po moich obrażeniach.
Włożyłam klucz do dziurki. Przekręciłam. Nie da się. Jeszcze raz. Nie mam innego klucza. Znów postarałam się przekręcić. Nic. Okłamał mnie. Dał mi nie ten klucz. Sukinsyn... zapłaci mi za to. Spojrzałam na strażnika.
- Ej ty! - krzyknęłam do niego.
Ten spojrzał na mnie marszcząc krzaczaste brwi. Był zajęty otwieraniem drzwi żołnierzom i swojemu wielmoży. Zaklęłam pod nosem. Jeszcze raz włożyłam klucz do dziurki, znów spróbowałam przekręcić. Nic. Walnęłam pięścią w kraty. Spojrzałam na Demi. Na jej twarzy dostrzegłam determinacje i zawód jednocześnie. Stała po drugiej stronie. Chuda jak przedtem. Zacisnęłam zęby i spróbowałam znów z kluczem szarpiąc zamek w desperacji. Nie zawiodę cię.
- Nie dam nas tak łatwo... - mruknęłam cicho od pośredniczki trzymającej swoje chude palce na kratach.
Żołnierze doszli do celi. Usłyszałam śmiech władcy.
- Na prawdę sądziłaś, że będę grał fair?
Spojrzałam na niego przez ramię z zwężonymi oczami w nienawiści. Otoczyli mnie. Jak ja mogłam się na to nabrać. Poniosły mnie emocje... potrzebuję leku... ze mną jest coś nie tak. W końcu jestem sztuczna, nie jestem człowiekiem.
Poczułam jak adrenalina przyspiesza mój organizm. Zimna determinacja i frustracja ogarnęły mnie zaślepiając zdrowy rozsądek. Odwróciłam się do przeciwników szybko. Wyciągnęłam dwie strzelby, nacisnęłam na spust uprzednio celując. Padło dwóch. Zostało dziesięciu z władcą. Schowałam strzelby. Jednak zaraz ukazali mi swoje karabiny z bagnetami. Jestem w ślepym zaułku. Trudno. Jakoś wypełzniemy. Podbiegłam do jednego. Nie sądzili, że zareaguję. Chwyciłam jego bagnet, wyciągnęłam z karabinu i dźgnęłam go. Szybko chwyciłam jego martwe ciało przed siebie, a żołnierze w tej samej chwili zaczęli strzelać do mnie, czyli teraz do trupa kryjącego mnie. Gdy poszły wszystkie strzały, puściłam trupa a ten upadł ciężko na ziemię. Podbiegłam do kolejnego mężczyzny. Nie zdążył zareagować gdy moje ostrze znalazło się w jego krtani. Padł. Kolejny już wyciągał szablę, nie zdążył. Inny rzucił się na mnie chcąc przedziurawić szablą. Byłam za blisko. Uderzyłam w karabin który wypadł z rąk następnego mężczyzny i dźgnęłam go ostrzem w serce. Wyciągnęłam bułat i starłam się z następnym. Następnie pociągnęłam go przed siebie jako tarcza na strzały. Wszystko to trwało kilkanaście sekund. Poczułam nagły ból w nodze. Wszystko zwolniło. Niektórzy żołnierze zdołali już załadować karabin. Niestety. Jeden mnie postrzelił.
- Poddaj się, albo ona dostanie! - rozległ się dudniący w uszach głos władcy.
Spojrzałam na bezbronną Demi. Obiecałam jej. Zobaczyłam jak szarpie za kraty. Nadal widziałam w jej oczach determinacje, ale teraz i zawód coraz bardziej ogarniający jej blade oblicze.
Denin Time skończyła w nowożytności jako niedoszły dwunasty Corvus.
___________________________________________________
Mam pytanie. Ktoś wie jak zrobić marginesy w bloggerze tak by się "trzymały"?
Naprzeciw mnie stał młody mężczyzna, najwyraźniej doświadczony nożownik, bo to też stanowiło większość jego broni. Z boku przypasał wąską szablę. Stał pewnie, odziany w czerwony mundur z wytrzymałej skóry. Nie wydawał się zbytnio zbudowany i silny, ale czasem pozory mylą. Obserwował mnie zielonymi, niecierpliwymi oczami. Potrząsnął głową układając blond grzywkę do tyłu. Co za piękniś. Uśmiechał się do mnie kpiąco. Ciekawe, czy później będzie mu tak wesoło.
Usłyszałam głośny krzyk sędzi. Oznaczał, że można już zacząć. Wyciągnęłam mój szeroki bułat. Mężczyzna naprzeciwko zrobił to samo z szablą. Zaczęliśmy się okrążać niczym dzikie bestie szukając najdogodniejszego momentu. Mój przeciwnik widocznie taki znalazł. A raczej dał się nabrać. Specjalnie udałam, że moja noga się osuwa po śliskiej powierzchni, a tak naprawdę tylko przeszłam do dogodniejszej pozycji. Zaatakował. Zaczął cięcie przekonany, że padnę na samym początku. Nasze klingi się spotkały podczas gdy chciał rozciąć mi nogę. Szybko cofnął szablę i ciął znowu z drugiej strony od góry. Znów zbiłam jego broń z kierunku. Chciałam go zmęczyć. Z tego co wiem, mundury są dość niewygodne i szybko można się spocić.
Po jakimś czasie wspólnego wymieniania cięć i obrony, zauważyłam zmęczenie na jego twarzy. Przez kilka sekund obawiałam się, że to blef, jednak nie było czasu. Cięłam go w nogę. Ten odparował cios. Zrobiłam unik przed kolejnym pchnięciem. Wykonałam cięcie znad głowy, jednak obronił się. Wszystko działo się szybko. Jego wąska niewytrzymała klinga szybko się strzępiła. On coraz bardziej się męczył. Nie wiem, po co wybrał szablę skoro jest nożownikiem. Może chciał się popisać? Cóż to jego wybór, dla mnie korzystny.
Udałam cięcie w nogę, jednak gdy on chciał się obronić, szybko zmieniłam kierunek ostrza, w górę między żebra. Spojrzał zaskoczony. Upuścił szablę. Cofnął się tym samym wyciągając z siebie mój bułat. Rana była śmiertelna ale nie czół jeszcze bólu, wydawało mu się, że to nic. Wyciągnął dwa noże z prędkością atakującego węża. Widziałam ból i wściekłość na jego twarzy. Przez takie odczucia, często w walczących wyzwala się zimna determinacja, co czyni ich prawie niepokonanymi. Jednak walczył ostatkiem sił, nie wiedział o tym. Cofnęłam się o krok instynktownie. Musiał doprowadzić walkę do bliższego dystansu, na co nie mogłam sobie pozwolić. Ruszył na mnie z rozpędem. Zahamowałam cięcie jednego noża bułatem. A drugi instynktownie chciałam zahamować przedramieniem, jednak szybko mój wytrenowany umysł zapanował nad odruchem i chwyciłam po prostu mężczyznę za nadgarstek. Nacisnęłam bułatem na ostrze noża jednocześnie nie zwalniając mocnego uchwytu nadgarstka. Zaczęliśmy się walka siłowa. Musiałam wytrącić mu przynajmniej jeden nóż. Niestety przy tym albo stracę bułat, albo stracę palce. Wolałabym jak już, to to pierwsze. Obróciłam bułatem tak, że nóż wypadł z ręki mężczyzny. Próbowałam jeszcze utrzymać bułat w ręce, ale na marne.
Rozluźniłam nieco uchwyt wokół jego nadgarstka i uderzyłam go w nos z pięści. Cofnął się gwałtownie puszczając nóż. Złapał się za nos. Pomiędzy jego palcami zauważyłam stróżkę krwi. Zabrał ręce patrząc na mnie wściekle. Nie zauważył jednak ostrza w mojej dłoni które zaraz trafiło prosto w jego krtań i cisnęło siłą impetu na ziemię. Nie zdążył nawet zareagować, ani wydać żadnego dźwięku. Jak ja kocham te ostrza. Szczególnie w połączeniu z truciznami. Tą jednak w niczym nie nasączyłam, za długo by to trwało. W każdym razie przeciwnik już nie żył. Podeszłam do niego, zabrałam swoje ostrze, i wytarłam je z krwi o jego ubranie. Schowałam je w rękawie, jak? Bardzo prosto, mam przecież ochraniacze przed cięciwą, więc pomiędzy tym a materiałem tuniki, ostrza się mieszczą.
Uniosłam głowę i rozejrzałam się mało ostentacyjnie. Wszyscy patrzeli w ciszy. Na prawdę mieli mnie za niewinną wieśniaczkę. Niektórzy szeptali między sobą, inni wymieniali zdziwione spojrzenia, a jeszcze inni patrzeli wściekli. Oczywiście niejedna kobieta zemdlała z widoku krwi...nigdy tych bab nie pojmę. W każdym razie...
Spojrzałam na władcę. Ten uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Pokiwał głową. Następnie wskazał na moją nogę. Spojrzałam. Teraz dopiero zorientowałam się, że jednak to nie był taki słaby przeciwnik. W mojej łydce widniała rana. Nie była duża, ale głęboka i owszem. Zacisnęłam zęby. Teraz dopiero zaczął do mnie docierać paraliżujący ból. Przyszedł ze zdwojoną siłą, aż się zachwiałam. Zaraz jednak potrząsnęłam głową próbując zachować równowagę i trzeźwość umysłu. Cholera, nie mogę być ranna. Kable w moim organizmie pozrywały się w tym miejscu. Tkanka zacznie obumierać i pójdzie z tym dalej. Może to oznaczać kalectwo, lub zupełną śmierć. Tylko teraz, nikt mi z tym nie pomoże.
Oderwałam kawałek tkaniny z tuniki i obwiązałam go nad raną. Ta przestała tak mocno krwawić. Pomimo wszystko starałam się zachowywać spokój na twarzy. Jakbym się tym nie przejęła. Schowałam bułat do pochwy i rozejrzałam się znów. Wszedł drugi przeciwnik. A tak właściwie to przeskoczył przez płot. Ciało martwego zabrały sługi.
Trzymał korbacz, czyli dwie czarne kule z kolcami, przytwierdzone do długiego drewnianego uchwytu za pomocą łańcucha. No, ciekawą sobie broń wybrał. Raczej łatwo nie będzie. Wyglądał na silnie umięśnionego. W sumie, czemu się dziwić skoro pewnie ćwiczył nie raz z tą bronią.
Teraz ja muszę spróbować z bliższym dystansem. Sędzia nie zdążył dać znaku kiedy już dwie kule wniosły się w powietrze, a ja wykonałam desperacki unik. Kule zaczęły znów siec powietrze. To w jedną to w drugą wzbijając chmury kurzu i śniegu. Jedyne na co mogłam się teraz zdać to szybkie uniki i wypracowana przez lata zręczność oraz koordynacja. Przerzuciłam miecz z lewej do prawej ręki. Przeciwnik patrzał na mnie z kpiącym wyrazem twarzy. Nie wierzył, że go pokonam. Nie wierzył, że mogę zadać mu choćby maleńką ranę.
Ugięta w kolanach i obserwując każdy ruch przeciwnika próbowałam znaleźć jakiś moment w którym byłby nieosłonięty. Schowałam bułat, nie był mi potrzebny, zbytnie obciążenie. Zobaczyłam tryumfujący uśmiech na jego twarzy. Zapewne pomyślał, że się poddaję. Co też wynikło z jego następujących słów:
- Poddajesz się? - prychnął.
A mojej twarzy zagościł cień zimnego uśmiechu.
- Oczywiście, że nie. - mruknęłam.
Prychnął. Uniósł korbacz i znów się zamachnął. Tym razem nisko. Musiałam podskoczyć. Potem wziął wysoko zamach. Ugięłam się w pół. Podczas gdy kule jeszcze nie zatrzymywały się, ja byłam już blisko przeciwnika i po prostu skoczyłam na niego. W tym samym czasie pociągnęłam za kraniec ostrza trzymanego pod rękawem, te wysunęło się gładko. Chwyciłam je wsuwając jeden palec w otwór. Mężczyzna upadł w niewygodnym mundurze podartym w kilku miejscach przez dzikie machanie ciężkim sprzętem, a kule odleciały gdzieś daleko puszczone przez właściciela. Uniósł pięść by mnie walnąć w głowę, ale trafił w próżnie. Trzymałam kolana na jego torsie przyciskając do ziemi. Mężczyzna zauważając ostrze w moim ręku, chwycił w miażdżącym uścisku mój nadgarstek. Uderzyłam go drogą ręką w głowę. Spróbował zrobić unik ale i tak pięść otarła się o jego czaszkę. Mężczyzna w tym samym czasie znów spróbował uderzyć. Udało mu się. Uderzył mnie w brzuch powodując silny ból, ale na szczęście nie łamiąc żeber. Zgięłam się wpół. Złapał mnie za ramiona i przeturlał się by znaleźć się nade mną. Tym samym wykonał na siebie wyrok. Ostrze gładko przeszło przez skórę munduru i weszło w jego ciało aż do serca, wywołując zimny uśmiech satysfakcji na mojej twarzy. Zobaczyłam w jego oczach zdziwienie, jego pięść przygotowana do kolejnego ciosu jeszcze przez chwilę była w górze po czym opadła bezwładnie wraz zresztą wielkiego cielska. Ściągnęłam go z siebie oddychając płytko. Schowałam ostrze z powrotem nawet nie dbając by je wyczyścić z krwi.
Usiadłam. Czułam jak adrenalina rozsadza mi głowę. Nie wstałam. Rana pulsowała silnym bólem. Puls zaczął z chwili na chwilę maleć. Na szczęście. Obolała, brudna i z raną, spojrzałam na władcę. Ten był zły. Wstał z siedziska przeszedł niezgrabnie przez płot i podszedł. Wyciągnął dłoń z kluczem. Zabrałam go.
- Masz pięć minut. Nie zdążysz to zawiśniesz razem z twoją krewną.
- Nie tak się umawialiśmy. - warknęłam zła.
Uśmiechnął wrednie.
- Ja tu ustanawiam zasady. Czas start. - syknął.
Przeklęłam go cicho, wstałam kulawo i ruszyłam do wyjścia w biegu. Utykałam a właściwie wlokłam za sobą nogę krzywiąc się. Zebrane towarzystwo rozstępowało się przede mną. Przynajmniej nie torują mi drogi. Nasunęłam kaptur na głowę. Mój bieg wyglądał komicznie. Każdy krok wyglądał jakbym się miała zaraz wywalić.
Pochwa bułatu uderzała rytmicznie o nogę. Słyszałam tylko to. Wszystko wydawało się jakby dziwne odległe. Nie po raz pierwszy ktoś mnie zranił. Ale zawsze odczuwałam po tym większy szok niż normalne istoty. To było moją skazą. Kulałam coraz bardziej, jednak uśmiech wyrósł mi na twarzy gdy dostrzegłam zakratowane okna. Podbiegłam do wejścia. Walnęłam z trzy razy pięścią w okute drzwi. Czekając przełożyłam ciężar ciała na zdrową nogę. Znów pokazały się brązowe oczy i usłyszałam ten chrapliwy głos.
- Czego znowu?
- Wygrałam. - warknęłam. - Otwieraj, szybciej.
Nie było czasu na pogaduszki. Usłyszałam jak strażnik wsuwa klucz do dziurki i przekręca. Wszystko wydawało mi się jakby robił w ślimaczym tempie. Gdy tylko zobaczyłam małą szparkę do przejścia wbiegłam do środka odpychając strażnika na bok, stał mi na drodze. Usłyszałam jego krzyk bym zostawiła broń na stole. Nie słuchając go pobiegłam na koniec korytarza, i zatrzymałam się tuż przez celą Demi. Ta spojrzała na mnie. Uśmiechałam się do niej blado. Nie odwzajemniła uśmiechu, widziałam jak wodziła wzrokiem po moich obrażeniach.
Włożyłam klucz do dziurki. Przekręciłam. Nie da się. Jeszcze raz. Nie mam innego klucza. Znów postarałam się przekręcić. Nic. Okłamał mnie. Dał mi nie ten klucz. Sukinsyn... zapłaci mi za to. Spojrzałam na strażnika.
- Ej ty! - krzyknęłam do niego.
Ten spojrzał na mnie marszcząc krzaczaste brwi. Był zajęty otwieraniem drzwi żołnierzom i swojemu wielmoży. Zaklęłam pod nosem. Jeszcze raz włożyłam klucz do dziurki, znów spróbowałam przekręcić. Nic. Walnęłam pięścią w kraty. Spojrzałam na Demi. Na jej twarzy dostrzegłam determinacje i zawód jednocześnie. Stała po drugiej stronie. Chuda jak przedtem. Zacisnęłam zęby i spróbowałam znów z kluczem szarpiąc zamek w desperacji. Nie zawiodę cię.
- Nie dam nas tak łatwo... - mruknęłam cicho od pośredniczki trzymającej swoje chude palce na kratach.
Żołnierze doszli do celi. Usłyszałam śmiech władcy.
- Na prawdę sądziłaś, że będę grał fair?
Spojrzałam na niego przez ramię z zwężonymi oczami w nienawiści. Otoczyli mnie. Jak ja mogłam się na to nabrać. Poniosły mnie emocje... potrzebuję leku... ze mną jest coś nie tak. W końcu jestem sztuczna, nie jestem człowiekiem.
Poczułam jak adrenalina przyspiesza mój organizm. Zimna determinacja i frustracja ogarnęły mnie zaślepiając zdrowy rozsądek. Odwróciłam się do przeciwników szybko. Wyciągnęłam dwie strzelby, nacisnęłam na spust uprzednio celując. Padło dwóch. Zostało dziesięciu z władcą. Schowałam strzelby. Jednak zaraz ukazali mi swoje karabiny z bagnetami. Jestem w ślepym zaułku. Trudno. Jakoś wypełzniemy. Podbiegłam do jednego. Nie sądzili, że zareaguję. Chwyciłam jego bagnet, wyciągnęłam z karabinu i dźgnęłam go. Szybko chwyciłam jego martwe ciało przed siebie, a żołnierze w tej samej chwili zaczęli strzelać do mnie, czyli teraz do trupa kryjącego mnie. Gdy poszły wszystkie strzały, puściłam trupa a ten upadł ciężko na ziemię. Podbiegłam do kolejnego mężczyzny. Nie zdążył zareagować gdy moje ostrze znalazło się w jego krtani. Padł. Kolejny już wyciągał szablę, nie zdążył. Inny rzucił się na mnie chcąc przedziurawić szablą. Byłam za blisko. Uderzyłam w karabin który wypadł z rąk następnego mężczyzny i dźgnęłam go ostrzem w serce. Wyciągnęłam bułat i starłam się z następnym. Następnie pociągnęłam go przed siebie jako tarcza na strzały. Wszystko to trwało kilkanaście sekund. Poczułam nagły ból w nodze. Wszystko zwolniło. Niektórzy żołnierze zdołali już załadować karabin. Niestety. Jeden mnie postrzelił.
- Poddaj się, albo ona dostanie! - rozległ się dudniący w uszach głos władcy.
Spojrzałam na bezbronną Demi. Obiecałam jej. Zobaczyłam jak szarpie za kraty. Nadal widziałam w jej oczach determinacje, ale teraz i zawód coraz bardziej ogarniający jej blade oblicze.
Denin Time skończyła w nowożytności jako niedoszły dwunasty Corvus.
___________________________________________________
Mam pytanie. Ktoś wie jak zrobić marginesy w bloggerze tak by się "trzymały"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz