20.12.2013

Rozdział 10

Więzienie. Wilk. Dziewczyna. Pośrednik. Kruk. Wszystko składa się w jedną całość.

Gdzie teraz jestem? Idę ulicą w nowożytności. Minęła godzina od zabicia Karona. Nieco się już otrząsnęłam. Nie mogę o tym myśleć bo zaraz chce mi się płakać. 
Nie mam pojęcia gdzie szukać pośrednika. Utknęłam w martwym punkcie. Wiem, że chodzi o więzienie. Tylko jest mały kłopot. Żadnego jeszcze nie spotkałam. Idę cały czas. Żołądek domaga się jedzenia i wody. 
Weszłam do jakiejś oberży. Jest to wczesna nowożytność, więc jeszcze wchodzi w średniowiecze. Takich spelun jeszcze nie usunięto. Jest i drugi kłopot, a mianowicie nie mam pieniędzy. Chociaż w sumie nie zaszkodzi pograć z kimś o jego sakiewkę. 
Rozejrzałam się. Ludzi było pełno. Zdawało się, że jeden właził na drogiego. Większość to byli zwykli chłopi, upici, z powykrzywianymi gębami od wódki. Z boku kryło się i rozmawiało kilku żołnierzy jedząc i pijąc coś ciepłego w kubkach. Cóż. Kultura.  
Ten zapach nigdy nie przypadnie mi do gustu. Smród tytoniu i potu. Było duszno i prawie ze wszystkich ust się dymiło. Rozejrzałam się. Jeden facet wydawał się dość zamożny, nawet jak na chłopa. Ruszyłam więc jakby nigdy nic do niego. Dźgnęłam go palcem. Spojrzał na mnie, najpierw wkurzony, potem przebiegł mnie oczami od góry do dołu rozbierając wzrokiem. Taaak pijany to on jest. Uśmiechnął się od ucha do ucha, ukazując żółte zęby i połamane jedynki. 
- Czego panienka sobie życzy? - zapytał plując wszystko i wszystkich dookoła, chwiejąc się na ławce.  
Stąd nawet poczułam smród jego oddechu. Mocny trunek. Taureneński? 
- Chcę zagrać o twoją sakiewkę. - postanowiłam nie owijać w bawełnę. Mówiłam w jego języku z wyćwiczonym akcentem.
Zmarszczył brwi. 
- No dobra, ale jak przegrasz to co wtedy?! - krzyknął uśmiechając się znów obleśnie. 
- Jak wygrasz będę twoja, jak ja wygram biorę twoją sakiewkę z pieniędzmi i tle. Umowa stoi? 
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. 
- Dawaj mała! Odsuńcie się! - ryknął pobudzony do swoich towarzyszy. 
Ci ścisnęli się jeszcze bardziej, co o dziwo, było możliwe. Usiadłam naprzeciwko mężczyzny kładąc rękę na stół i uginając w łokciu. Uśmiechnęłam się do niego kpiąco. Wyciągnął również rękę, ugiął w łokciu i złapał dłonią moją. Miał spoconą i usmarowaną pewnie śliną rękę, ale starałam się o tym nie myśleć. Czułam na sobie spojrzenia chyba całej gospody. Mam nadzieję, że żaden nie jest Cantetem. 
- Już. - szepnęłam i od razu zaczęłam naciskać na rękę. 
Mężczyzna również zaczął. Na początku dawałam mu fory, był nierozgarnięty przez alkohol przez mięśnie działały z opóźnieniem. Wyszczerzył się do mnie. 
- Już możesz się zacząć rozbierać. 
Teraz naprawdę użyłam mięśni. Przesadziłeś facet. 
Zaczął się krzywić byle by przeważyć coraz bardziej odchylającą się rękę. Był coraz bardziej spocony. Nie dał rady. Prawie wyłamałam mu rękę gdy ta trzasnęła o stół. Zabrał ją zaraz krzywiąc się z bólu. Chwycił sakiewkę i rzucił ją mi. 
- Bierz to i wywalaj stąd dziwko kurewska. - warknął.  
Złapałam sakiewkę. Uśmiechnęłam się szeroko, sztucznie. 
- Mi również miło było ciebie poznać. 
Wstałam. Zważyłam sakiewkę w dłoni. Nie była za ciężka, ale jednak coś w niej było. Na pewno mi starczy na jedzenie i kawę. Usłyszałam śmiechy kolegów faceta. 
- Chędożenia się zachciało! - krzyknął jeden rozbawiony do łez. 
Podeszłam do lady. Oberżysta spojrzał na mnie. Uśmiechnął się przyjaźnie. Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech. Jednak są jeszcze jakieś normalne istoty na tym świecie. Starszy człowiek chodź mógłby się podawać za krasnoluda, wydawał się miły. Ale jak to się mówi, gdyby ci źli nie mieli ładnej twarzyczki, to kto by im zaufał? 
- Pięknie go załatwiłaś. - powiedział z szerokim uśmiechem.
Skłoniłam lekko głowę nie wyrażając żadnych uczuć. 
- Już od dawna wiedzie tutaj prym wśród biednych - kontynuował nagle ożywiony - jest zakałą mojej gospody... ale cóż, gdyby nie on nie miałbym za co żyć. - westchnął ciężko po czym zapytał szybko: - Ale nie będę się rozgadywał. Czego pani sobie życzy? 
- A co jest w pańskim repertuarze na obiad? - zapytałam już z lekkim uśmiechem. 
Zastanowił się przez chwilę, po czym podał mi nazwy kilku dań. Wybrałam jedno i zamówiłam też kawę. 
Nie czekałam długo. Za to ten czas poświęciłam na drzemkę. Tak, zdrzemnęłam się na siedząco. Tak by nikt nie zauważył. Chociaż pozostałam czujna. Zawsze mam taki odruch we śnie nawet gdy czuję lekki dotyk, lub usłyszę jakiś niepasujący hałas blisko siebie, budzę się. To już chyba mi po prostu wgrali. 
Gospodarz położył kubek kawy oraz talerz z jedzeniem przede mną. 
- Dziękuję. - rzekłam spokojnie. 
Uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. Zjadłam smaczny, porządny posiłek i wypiłam dobrą kawę. Od razu postawiło mnie to na nogi. Tak, tego mi brakowało. Ale trzeba ruszać dalej.   
Gospodarz chyba zauważywszy, że skończyłam, podszedł i wyciągnął rękę po zapłatę. Wręczyłam mu kilka monet. Skinął głową z uśmiechem. Chciał już odejść, ale zawołałam go cicho. Zaraz popatrzał z powrotem w moją stronę i wrócił się. 
- Tak? - zapytał niepewnie.
- Mam pytanie. Gdzie jest najbliższe więzienie? - spytałam szybko. 
Mężczyzna zastanowił się przez dłuższą chwilę, drapiąc się po swojej siwej brodzie.
- Um... jak pani wyjdzie... skręci w prawo... - informował błądząc gdzieś wzrokiem po gospodzie - potem prosto przez ulicę Sechlera... I tam pani powinna zobaczyć zakratowane okna.
- Yhm. Dziękuję. Do widzenia. 
- Do widzenia. - odpowiedział ze skinięciem głowy. 
Wstałam i skierowałam się w stronę wyjścia. Pchnęłam skrzypiące drzwi. Chłód dnia wdarł się w najbardziej czułe zakątki ciała. Zęby mi zaszczękały, ale zaraz postarałam się je opanować. Zaczęłam iść. Przyspieszałam co jakiś czas by krew szybciej dostała się wszędzie, razem ze swoim ciepłem. Tak, teraz skręcić w prawo. Jestem ciekawa, czy aby mężczyzna się nie pomylił. Albo czy nie miał pogadanki z Cantetami i poprowadził mnie w ich pułapkę. Zobaczymy. Następnie cały czas prosto. Szukałam napisu czy to jest właśnie ulica Sechlera. Ale nic takiego nie zauważyłam. Cóż. Trudno. Trzeba będzie się kierować na instynkt.
Z piętnaście minut później zobaczyłam biały budynek z kratami w oknach. Budynek był wybudowany solidnie, choć z zewnątrz wydawał się marny. Pewnie specjalnie tak wyglądał. Podeszłam do wejścia. Te już się nie prezentowało tak marnie. Mocne dębowe drewno, okute żelastwem. Chwyciłam kołatkę i zapukałam trzy razy. Czekałam. Małe okienko w drzwiach otworzyło się i zobaczyłam brązowe oczy z krzaczastymi, nieprzyjemnymi brwiami. 
- Czego? - zapytał mężczyzna oschłym tonem. 
- Szukam kogoś z rodziny. - oznajmiłam – Wiem, że dali ją do więzienia. Mogę? - starałam się mówić językiem potocznym ich czasów. 
Patrzał na mnie przez chwilę niechętnie, ale w końcu odezwał się: 
- No dobra, właź. - mruknął niezadowolony. 
Otworzył drzwi, a ja wślizgnęłam się do środka. Spojrzałam na strażnika. Był niskiej ale krępej postury. Duża głowa wydawała się nieproporcjonalna do reszty ciała. Na tygodniowym zaroście widać było kawałki obiadu który zapewne przed chwilą jadł, w czym mu przerwałam.  
 Wskazał stół niedbale.
- Zostaw tu broń. - rozkazał oschle. 
Spojrzałam na stół to na niego. 
- Dobrze. Ale niech pan też zostawi. 
Zmarszczył brwi zdziwiony. 
- Nie będę się targała na pastwę losu. - burknęłam udając oburzenie. 
Mruknął coś pod nosem, ale złożył broń na stole. Ja również, ale nie wszystko. Na szczęście tego nie zauważył. Naiwniak. 
Było tu wilgotno, szaro i ciemno, śmierdziało moczem i krwią. Zaczął mnie prowadzić wśród cel. Patrzałam do każdej. W jednej zobaczyłam mężczyznę, leżącego na prowizorycznym łóżku na ziemi, i rzeźbiącego coś w kamiennej podłodze łyżką. Inny nieogolony i brudny stał pod ścianą. Spojrzał na mnie. Teraz dostrzegłam, że jego barwa skóry jest jasno zielona, z ust wystawały mu dwa ostre kły, oczy miał złote, palce w których trzymał jakąś drewnianą rzecz, były zakończone pazurami. Włosy miał brązowe krótko ścięte. Był poraniony. Patrzał na mnie, uśmiechnął się pobłażliwie. Ciekawe co zrobił. Dziwne, że wsadzili go ludzie, przecież każda rasa odpowiada za siebie. Chociaż w sumie, z tego co pamiętam, na początku lat nowożytnych rasy były powoli wybijane. Eh...to bardzo, ale to bardzo zachwiało naszym środowiskiem w przyszłości. 
Doszliśmy do końca. Popatrzałam po dwóch ostatnich celach. 
- I co, jest? - zapytał znudzony i tęskny za swym obiadem. 
- Tak. - odpowiedziałam, mając już całą uwagę skupioną na dziewczynie.
Miała coś w rękach. Te były dość chude i blade. Musiała długo tu przebywać. Włosy miała czarne, ułożone w nieładzie, sięgały jej do uszu, przypuszczalnie przedtem były jeszcze krótsze. Miała młodą i chudą posturę. Mogła mieć z 16 lat. 
Stanęłam przed kratą. Zaraz podniosła głowę patrząc weń niebieskimi przeszywającymi oczami. Przekrzywiła głowę chyba nie wiedząc o co chodzi. 
- To niemowa. - uprzedził strażnik, po czym poszedł dokończyć są ukochaną strawę. 
Kucnęłam przed zimną kratą. Jej cela była cała obskrobana prawdopodobnie łyżką w różne wzory, napisy i rysunki. Zrobiłam przywołujący ruch dłonią, by się zbliżyła. Na początku siedziała dalej. Potem jednak podeszła do mnie na czworaka odrzucając trzymaną rzecz w kąt. Usiadła przed kratami, z zaciekawieniem wymalowanym na twarzy. Uśmiechnęłam się do niej przyjacielsko. Przekrzywiła głowę lekko w prawo. Nachyliłam się bardziej nad kratą. 
- Ty jesteś pośrednikiem, prawda? - szepnęłam ostrożnie wypowiadając słowa.  
Zobaczyłam błysk w jej oczach. Zaraz skinęła głową. Zaciekawienie nie schodziło z jej twarzy. 
- Jestem Corvusem. - powiedziałam cicho. 
Uśmiechnęła się. Nie wiem czy to z radości, czy z podekscytowania, ale pierwsze lody przełamane. 
- Jestem Denin. A ty? 
Zawahała się i przez chwilę myślała nad odpowiedzią. Potem jednak otworzyła usta ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zaraz je zamknęła. Nie potrafi mówić i nie pamięta swojego imienia, w sumie nie dziwię się, skoro tyle tu przebywała. Poraczkowała do tamtej rzeczy i przyniosła ją. Zaczęła skrobać coś w kamiennej podłodze. Przeczytałam: Demi 
Uśmiechnęłam się do niej lekko.
- Wydostane cię stąd Demi. 
Spojrzała na mnie. Potem niespodziewanie za mnie. Jej oczy pokazały strach. Zaraz cofnęła się od kraty. Tylko nie mów mi, że znowu ci cholerni Canteci. Chociaż w sumie byłaby znów jakaś ciekawa pogawędka.  
Wstałam powoli i tak samo się odwróciłam. Zamiast Cantetów zobaczyłam jakiegoś mężczyznę bogato odzianego, grubego. Po bokach stało kilku jego ochroniarzy i służącego. Skinęłam mu głową na powitanie. Władca patrzał na mnie krytycznie. Że akurat też teraz musiał przyjść.  
- Czego tu szukasz? - zapytał jakby wypluwając słowa. Był tu władcą i bardzo chciał mi to okazać. 
- Rodziny. A konkretnie mojej siostry wasza wysokość. 
Postanowiłam grać poddaną. Może się nabierze i sobie pójdzie. Gdybym zaczęła wojować, zapewne mnie też by tam wsadził oraz bardziej zainteresował się tą sprawą. 
Uniósł brwi. Spojrzał mi przez ramię na Demi. Zrobił taki wyraz twarzy jakby zaraz miał zwymiotować. Spojrzał z powrotem na mnie. 
- Chcesz ją odzyskać? - zapytał z obrzydzeniem mówiąc o Demi. 
Skinęłam głową posłusznie. 
- Tak panie. - przytaknęłam. 
- Wiesz co zrobiła? - westchnął przerzucając się z typu „ja tu żądzę” na „wszystko wiem i widzę”. 
Tego pytania się spodziewałam. Jednak i tak nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Pokręciłam więc głową. Zmarszczył brwi. 
- Jak to nie? Przecież jest twoja rodziną. - prychnął. 
- Mieszkam w innym państwie, przyjeżdżam raz na kilka lat, właśnie się o niej dowiedziałam. 
Kpiący wyraz twarzy który ani myślał zdjąć, jeszcze bardziej się uwidocznił. 
- No dobrze. Powiem ci. Zamordowała mojego najlepszego dowódcę, nawet jeżeli go nie lubiłem, to jednak był najlepszy. - burknął – No ale dobrze... skoro ci tak bardzo zależy pójdźmy na taki układ... - zamyślił się.  
Słuchałam uważnie. Cóż pan wielmożny wymyśli? Jeżeli oczywiście potrafi myśleć. 
- Pokonasz moich dwóch najlepszych wojowników, a ja zwrócę jej wolność. Jeżeli przegrasz wrzucam cię z nią do celi. Mój lud ostatnio mi zaczął marudzić. Potrzebuję godziwej rozrywki. Staw się za dwa dni na placu głównym przed moim pałacem. Tam się odbędą walki.  
Uśmiechnął się jeszcze szyderczo, po czym odszedł mówiąc coś do swoich poddanych, którzy zaraz zanieśli się śmiechem. 
On mnie nie pytał. On rozkazywał. Jednak sądzę, że to będzie całkiem dobry układ. Pokonam dwóch wojowników, a ten da mi spokój... o ile oni nie zabiją mnie. 
Spojrzałam na Demi siedzącą pod ścianą. Spojrzała na mnie zaciekawiona. Uśmiechnęłam się do niej spokojnie, choć wizja śmierci wcale mi się nie uśmiechała. 
- Za dwa dni będziesz wolna. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz