29.11.2013

Rozdział 5

Obrazek przykrytego śniegiem miasta krasnoludów, wciąż siedział w mojej głowie. Było to piękne miasto, to prawda. Eh...czwarty dzień bez leku i zaczynam wariować. Synir na szczęście został u krasnoludów więc nie muszę go targać ze sobą. Potem by doszło do tego, że musiałabym się tłumaczyć kim tak naprawdę jestem. Od chwili gdy zostawiłam go tam minęły dwa dni. Ma tam zapewnione bezpieczeństwo i spokój. 
Gdzie teraz jestem? Przechodzę wśród tłumu. Jestem już bardzo blisko celu. W tym mieście jak nakreślił Synir gdzie mieszka ciotka Renta. Tłum zdaje się nie zwracać na mnie uwagi. Słychać szuranie butów, krzyki kupców chcących coś sprzedać, rozmowy. Wszyscy są zajęci swoimi sprawami, nie zwracają na mnie uwagi. To dobrze dla mnie ale raczej nie dla nich.  
Według informacji Synira Rent podaje się za kupca. Znam mniej więcej tego człowieka z wyglądu, bo nie raz już udało mu się uciec spod mojej strzały. Teraz już nie popełnię takiego błędu. Wie, że go ścigam. Wie, że mnóstwo zabójców ostrzy na niego noże. Ucieka przed tym by żyć. Chociaż w sumie, gdyby mi na karku siedziało z kilkunastu zabójców też bym brała nogi za pas. Mam kilka dni zwłoki oraz cztery dni bez leku. Maksymalnie są trzy dni. Już zaryzykowałam wyłączeniem. Ale teraz nie mogę odpuścić. Rent jest już tak blisko. 
Patrzałam na mijane stoiska. Renta na pewno będzie otaczać grupa ludzi, czyli strażników również przebranych. Hm...mam już plan. Teraz żałuję, że nie zabrałam ze sobą łuku. No cóż będzie trzeba sobie poradzić bez niego. 
Idę dalej. Tutaj tłum powoli zaczynał się rozrzedzać, aż w końcu pozostały tylko pojedyncze osoby. Rozglądałam się czasem. Strażnicy rozmawiali między sobą starając się nie zamarznąć i usilnie wymagając od nóg by przetrwały jeszcze trochę. Niedługo powinnam dostrzec Renta...tacy jak on nie lubią zatłoczonych miejsc dla swoich arystokratycznych płuc. Wielcy mi bogacze, chodziliby bez zawiązanych butów gdyby służba im tego nie zrobiła, bo sami nie potrafią się schylić. Uczucia. Znowu to samo. 
Rozglądałam się dalej za tym człowiekiem. Nie to nie on. Nie to też nie on. Kupiec, kupiec, kupiec z eskortą. Nie ma. Westchnęłam cicho. Nie zatrzymywałam się dalej. 
Nagle do moich uszu dobiegł radosny ryk. Spojrzałam w tamtą stronę. Tawerna. Miała obszarpane ściany, okien właściwie nie było, drzwi również stare i założę się, że skrzypiące. Przynajmniej gospodarz wie kiedy przyszedł klient. Również szyld nie zachęcał wyglądem (przynajmniej mnie), stare drewno a na nim amatorsko namalowana beczka trunku, napis na drewnie brzmiał: „Pod beczką”. Nawet pasuje. Właściwie to chciałabym się trochę rozgrzać i może przy okazji dowiedziałabym się trochę o tym całym Rentcie.  
Otrzepałam buty ze śniegu, następnie pchnęłam skrzypiące drzwi i weszłam. Poczułam zapach dymu, potu i chmielu. W pomieszczeniu było duszno. Zakryłam lekko nos i usta kapturem, żeby choć trochę przefiltrować powietrze. Nikt na mnie właściwie nie zwrócił uwagi, jedynie przy wejściu kilku popatrzało na mnie z uśmiechami ale zaraz zajęli się własnymi sprawami. Podeszłam do lady. Gospodarz utkwił we mnie wzrok. Był niski i nieogolony, śmiem przypuszczać, że w tej gęstej brodzie czają się jeszcze resztki wczorajszego obiadu, miał świńskie oczka. Zaraz na jego okrągłej twarzy pojawił się szeroki, obleśny uśmiech pokazujący braki w uzębieniu mężczyzny. Nie podzielałam jego humoru.
- Czego panienka sobie życzy? - zapytał chrapliwym głosem.  
- Kubek kawy. - odparłam chłodno. 
Skinął głową wciąż uśmiechnięty. Poszedł na chwilę na zaplecze. Popatrzałam po tawernie dyskretnie. Nie była duża. Smród można było ciąć nożem. Największy hałas robili pijani mężczyźni, obmacujący każdą dziewkę która tylko obok nich przeszła. 
W sumie to nawet zdziwiłam się, że w takiej tawernie podają kawę. Myślałam, że jedynie trunki. Ale warto było się zapytać. Kawa dobrze mi zrobi. Nieustanne brnięcie w śniegu i marznące kończyny mogły trochę osłabić organizm. Gorący płyn doda mi werwy potrzebnej by dokończyć to zadanie.  
Akurat barman wyszedł zza zaplecza. Nadal się uśmiechał, nadal tak obleśnie. Podał mi kubek po brzegi zalany czarnym płynem.  Zapłaci się później. Starałam się nie myśleć o brudzie na kubku oraz o wszelkich fusach latających w płynie, tylko skupić się na pobudzającym smaku. Powoli sączyłam płyn przez sine z zimna wargi. 
Poczułam jak chłód wdziera się do tawerny. Ktoś wszedł. Spojrzałam przez ramię. Kilku mężczyzn. Jeden mniejszy, bardziej krępy od reszty. Kiedy podejdą do baru lepiej im się przyjrzę. 
Za chwilę przybyli, stali przy ladzie i rozmawiali z barmanem. Patrzałam na nich z ukosa pod cieniem kaptura. Ten najniższy powiedział:
- Jestem skromnym kupcem panie. Chciałem tylko się ogrzać w twojej tawernie. 
- Kupujesz coś albo spadasz. - warknął barman. 
Niski najwyraźniej nie zamierzał wszczynać bójki. Powiedział więc: 
- Dobrze. Po grzanym piwie dla mnie i moich kompanów.
Gospodarz coś mruknął, ale zaraz poszedł na zaplecze. 
Tak to jest Rent. Rozpoznaję jego twarz oraz jego goryli. Kiepsko gra. Akcent taki sam. Ubranie kupieckie. Eskorta. Wszystko się zgadza. To musi być on. Ciekawe, że zatrzymał się w takim niegościnnym miejscu. Widocznie z eskortą czuje się bezpieczniej. I proszę, nawet nie musiałam go szukać. Sam do mnie przyszedł. Co nie znaczy, że mogę już się rozluźnić i przestać być czujna. Nie. Teraz jeszcze bardziej muszę uważać. Może mnie rozpoznać. Muszę wymyślić jak go załatwić. Najlepiej kiedy byłby sam. Ale to nie możliwe, wszędzie chodzi z eskortą. Zastosuję stary trik z drzwiami...
Kawa już się skończyła. Nie będę ryzykować i czekać tu aż Rent zacznie się zbierać do wyjścia. Poza tym jeszcze zatruję się tym powietrzem. Wstałam. Barman podszedł do mnie. Zmierzył mnie od stup do głów pożądającym wzrokiem. Odpowiedziałam zabójczym spojrzeniem powstrzymując się od strzelenia mu przez łeb, nie chcę wzbudzać sensacji. Zapłaciłam mu ile zażądał. Poszłam w stronę wyjścia. Czułam na sobie czyiś wzrok. Postanowiłam się jednak nie odwracać. Nie chcę się zdradzać. Pchnęłam lekko drzwi, te zaskrzypiały i otworzyły się. Poczułam falę zimna, kontrastującą z ciepłą temperaturą w tawernie. 
A więc tak... poczekam sobie na nich na zewnątrz. Oparłam się plecami o drewniane ściany tawerny. Biło od nich ciepło. Dość przyjemne. Przymknęłam oczy, ale zaraz je otworzyłam. Muszę być czujna. Wyjęłam ostrze z kamizelki, schowałam je w rękawie i czekałam. Muszę być cierpliwa. Długo musiałam się uczyć tej cechy, uczył mnie jej stworzyciel. Wiesz jak? Hodowałam roślinki. Oczywiście jeszcze zanim wynaleźli płyn niszczący uczucia. 
Nie wiem ile czasu minęło. Moje ciało nieco już zdrętwiało na mrozie, nawet jeżeli plecy opierały się o ciepłe drewno. Metal ostrza zmarzł mi w palcach, Założyłam ostrze na palec i poruszyłam wszystkimi by trochę pobudzić krążenie. Czekałam dalej. 
Drzwi tawerny otworzyły się z swym charakterystycznym skrzypem. Wyszedł pijany barczysty mężczyzna. Nie to nie Rent. Długo się tam coś zasiedział. Znów się otworzyły. Tym razem zobaczyłam kilka osób. Tak, to był mój cel i jego eskorta. Wystarczy tylko by się wychylił...by strażnicy od niego troszeczkę odeszli...muszę złapać ten moment. Kolejny raz mi nie uciekniesz Rent, o nie. Wyjęłam powoli maleńką fiolkę, otworzyłam ją i wylałam zawartość na obie strony ostrza. Co tam nalałam? Truciznę Kurara. Może później ci o niej opowiem. Schowałam fiolkę z powrotem. Musze mieć pewność, że jedne uderzenie go zabije. 
Mężczyzna śmiał się ze swoimi strażnikami, widocznie się upili co działa na moją korzyść. Oraz świadczy o ich nieuwadze i słabej głowie do trunków. Jeszcze tylko jeden krok strażnika... 
Rent wysunął się spomiędzy nich prawdopodobnie chcąc opowiedzieć coś swoim kompanom. Nawet nie zauważyli gdy ostrze wbiło się w kark Renta. Rozległ się charakterystyczny trzask. Mężczyzna zachwiał się na nogach. Po jego plecach poleciała krew. Upadł na plecy. Muszę sobie dorobić nowe ostrze. Tymczasem strażnicy swojego nie żyjącego już pana rozglądali się za winowajcą zdezorientowani. Ale nie przyszło im do głowy by spojrzeć na dach któregoś z najbliższych domów. Ludzie tak rzadko spoglądają w górę. domów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz