24.11.2013

Rozdział 4

Drugi dzień przebywania u krasnoludów. Rent czyli człowiek którego ścigam jest coraz dalej. Król krasnoludów nie znalazł wczoraj dla nas czasu. By go nie marnować ćwiczę. Nie mogę wypaść z formy. Niestety zabrali mi broń więc mogę jedynie ćwiczyć sprawność i kondycję. Przy okazji Synir też trochę nabierze formy. 
Chcesz wiedzieć gdzie teraz jestem? Obecnie wiszę na gałęzi i staram się podciągnąć po raz piąty. Nie jestem wysoko nad ziemią ale i tak nie chciałabym spaść z tej wysokości. Szkoda tylko, że  zimno od gałęzi aż boli, chociaż przynajmniej polepszę wytrzymałość. Powoli napinam mięśnie które już dobrze wypracowane nie meczą się tak szybko. Podciągnęłam się i stęknęłam cicho już mając głowę nad gałęzią.
- Sześć. - szepnęłam do siebie opuszczając się powoli.

Czułam na sobie spojrzenia krasnoludów którzy pilnowali mnie i Synira. Młody wynalazca albo się zdrzemnął albo dopracowywał swoją zabaweczkę albo przyglądał się mnie. Obstawiam to drugie. Zobaczymy za niedługo. Ja podciągnęłam się znowu.
- Siedem. - stęknęłam. 
W tym momencie usłyszałam udręczone jęknięcie Synira. Czyli robi coś przy swojej zabaweczce i najwyraźniej to mu nie wyszło. Miałam rację. Podciągnęłam się znowu. 
- Osiem. 
I znów. 
- Dziewięć. Synir chodź tu trochę poćwiczysz! - zawołałam wynalazce a on tylko mruknął w odpowiedzi marudnie:
- Nie dzięki. Wolę zajmować się tym o tu. 
Postukał metalem o metal. Zapewne jakimś narzędziem o swój wynalazek. 
- No dobrze, skoro tak chcesz. - odparłam spokojnie. 
Podciągnęłam się jeszcze raz. Dobiję do piętnastu i schodzę. 
Nie dane mi było skończyć bo w połowie dwunastu przybiegł zziajany krasnolud. Stanął, odetchnął głęboko kilka razy i wysapał:
- Król ich wzywa. 
Krasnoludy coś mruknęły a Synir wstał. Ja podciągnęłam się, weszłam na gałąź, podeszłam do pnia drzewa i zaczęłam schodzić, śliskie drewno nie było ułatwieniem, więc raczej ześlizgnęłam się niż zeszłam. Stanęłam lekko na ziemi i spojrzałam na krasnoludów. 
- Idziemy. - powiedział jeden żywo, siedział jak dotychczas znudzony zresztą krasnoludów. 
Jeden podszedł do mnie od tyłu, drugi do Synira. 
- Klękajcie. Musimy zawiązać wam oczy, nie chcemy tu potem niechcianych gości. 
Tak więc uklękłam, Synir również. Krasnoludy zawiązały nam oczy czarnymi chustkami śmierdzącymi jakimś ostrym trunkiem, po czym związali nam ręce tak jak poprzednio. Wstaliśmy, pociągnęli nas na przód a my szliśmy dosłownie na ślepo. Zaprowadzili nas na skraj lasu i wkroczyliśmy do gór chrzęszcząc na śniegu. Podłoże zmieniło się na bardziej kamieniste, strome i śliskie. Szłam podnosząc wysoko nogi, by się nie wywalić. Czasami śnieg wydawał się nie do przebrnięcia. Raz sięgał mi do połowy brzucha... chyli krasnoludy były już przykryte po czubki głów, ciekawe jak się tu odnajdywali.  
Nie wiem ile szliśmy. Z opaską na oczach można stracić poczucie czasu. 
- Stać. - usłyszeliśmy krasnoluda. - Klęknijcie. 
To też zrobiliśmy, rozwiązali nam oczy, ale ręce pozostawili związane. Wstaliśmy. 
Znajdowaliśmy się na jakimś wysokim wysunięciu skalnym. Pod nami w dolinie rozciągało się miasto...wielkie miasto całe śniegu. Chodziło tam mnóstwo krasnoludów. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Usłyszałam cichy jęk Synira. No tak w końcu ma lęk przestrzeni. 
- Możemy już iść? - zapytał wynalazca krasnoluda za sobą. 
Mruknął coś w odpowiedzi i poprowadził nas boczną, śliską dróżką do miasta. Torin raz poślizgnął się pociągając mnie i dwóch krasnoludów za sobą. Przejechaliśmy na plecach dobre parę metrów, aż  wpadliśmy w górę śniegu. Potem całą drogę szczękaliśmy zębami, krasnoludy nie, podobno są gruboskórni choć to może być tylko przenośnia...
Rozglądałam się wszędzie samym ruchem oczu. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia mieszkańców. Było tu całkiem przytulnie i kolorowo. Domki pobudowane z różnokolorowych kamieni a na górze dachy ze słomy schowane pod białą pierzyną. Przed domkami bawiły się dzieci, które teraz patrzały na przybyłych zaciekawione. W oknach zawieszone były firanki w różne wzorki i inne kolorowe ozdoby zapewne zrobione przez dzieci. 
Ulica była dość szeroka, czyli na pewno główna i mieszkali tu najzamożniejsi. Spojrzałam prosto przed siebie. Zobaczyłam wielki dom z płaskim dachem z jasnego kamienia. Był największy ze wszystkich tutaj. Nie przypominał zamku ani warowni, a stojąc na skale nie dopatrzyłam takiej podobnej budowli. Więc to chyba tu mieszka ich władca. 
Dotarliśmy. Gmach był dość duży jak na takie małe istoty. Strażnicy nas przepuścili. Weszliśmy w chłodny korytarz z białego marmuru. Sufit był niski i widziałam na nim każdy szczegół, był mniej niż pół metra nad moją głową co dla walczącego (nie krasnoluda) może sprawiać kłopot. Podeszliśmy do drewnianych schodów i zaczęliśmy się wspinać. Trochę to było kłopotliwe, gdyż po pierwsze schody były wąskie (strasznie trzeszczały), po drugie Synir czasem tracił równowagę w efekcie czego ja leciałam zanim. Bo przecież łatwiej mieć ręce z tłu niż z przodu wchodząc po schodach. 
Weszliśmy na piętro. Krasnoludy podążyły do jednych drzwi na końcu korytarza. Były duże i pozłacane. Cóż, przynajmniej nie trzeba będzie się schylać. Strażnik stojący w gotowości przed drzwiami zmierzył przybyłych niechętnym wzrokiem. Nie wiem dlaczego ale poczułam się brudna, eh w średniowieczu nie było prysznica z ciepła wodą...trudno przywykłam do tego choć czasem smród i brud dawał się we znaki. Bywało gorzej. Uśmiechnęłam się w duchu, ale zaraz przestałam gdy uświadomiłam sobie, że.... lek przestaje działać, stworzyciel będzie oczekiwał mojego przybycia. Eh...znów. 
Strażnik po wysłuchaniu tłumaczenia krasnoluda prowadzącego nas, wszedł do pomieszczenia za drzwiami. Chwilę go nie było, słyszeliśmy krótką rozmowę. Zaraz wynurzył się z powrotem. 
- Król daje zezwolenie do wejścia. - wyrecytował stojąc sztywno. 
Pchnął drzwi. Naszym oczom ukazała się biała sala z marmuru z pozłacanymi wzorami na ścianach i suficie, oraz z portretami dawnych władców. Ramy obrazów były przyozdobione szlachetnymi kamieniami jak i korona oraz tron króla. U krasnoludów łatwo było o takie kamienie, w końcu ta rasa zajmuje się głównie skałami, kopalniami i wydobyciem surowców z ziemi. Piwne oczy władcy spoglądały na nas. Miał brązową długą brodę jak i włosy, wszystko splecione w warkocze, koronę stanowił hełm ale nie tak zwykły, jak już wcześniej wspomniałam przyozdobiony szlachetnymi kamieniami. Nosił codzienne ubranie czyli brązowe spodnie, krótkie buty z jeleniej skóry i  gruby kaftan. Weszliśmy na środek sali. Krasnoludy uklękły ciągnąc nas za sobą. Usłyszałam jak ciężkie drzwi zamykają się za nami. Za pozwoleniem króla wstaliśmy.  
Popatrzał na mnie i na Synira od stup do głów oceniając. 
- Podejdźcie. - powiedział spokojnie.  
Postąpiłam kilka kroków do przodu a tuż za mną Synir. Patrzałam na króla bez uczuciowo. On patrzał mi w oczy marszcząc brwi. Nie odwróciłam wzroku. Synir właściwie to nie wiedział gdzie patrzeć ale to chyba na szczęście o mnie tu chodzi. 
- Corvus. - odezwał się król zdecydowanie.
- Witaj panie. - powiedziałam z szacunkiem skłaniając głowę.  
- Co cię sprowadza na moje ziemie? - zapytał bez pretensji, raczej z ciekawości. 
Przez chwile zastanawiałam się co mu odpowiedzieć ale w sumie to nie miałam zamiaru wkraczać na ich teren. 
- Nic panie. - odparłam spokojnie – Szukałam schronienia dla mnie i dla mojego przyjaciela. Wybacz, że wkroczyliśmy na twój teren.
Król zmarszczył brwi.
- Mówisz, że szukaliście schronienia? Mogliście przyjść przecież do mnie Corvusie, dałbym wam schronienie i spokój, tymczasem ty poraniłaś poważnie moich żołnierzy nie wiedząc czemu i po co. 
- Usłyszałam, że robią krzywdę Synirowi. Miałam go bronić więc to też zrobiłam. - odparłam zdecydowanie.
- Hm... - mruknął król drapiąc się po splecionej brodzie – Rozumiem.
Jego wzrok powędrował najpierw ku Synirowi potem ku oddziałowi krasnoludów. 
- Przedstawcie swoją wersję. - rozkazał. 
Jeden wyszedł z grupy i stanął kilka kroków przede mną. Był to ten sam który ostrzegł swoich by mnie nie zabijali. Wydawał mi się uczciwy. Taki też okazał się być. Powiedział wszystko od początku do końca zajścia tak jak naprawdę się to zdarzyło. Okazało się, że krasnoludy chciały zabić Synira bo był człowiekiem, a ta rasa nie była tu mile widziana Patrzałam to na niego to na króla samym ruchem oczu, sprawdzając ich wyrazy twarzy. Mina mówiącego zazwyczaj pokazywała pewność siebie ale i szacunek do króla, za to mina władcy pokazywała przystępność oraz zawziętość. 
- Rozumiem. - powiedział król do dowódcy kiwając głową – Musicie bardziej uważać na to co robicie, nie wydawałem jeszcze nakazu na mordowanie ludzi, ale żeby było jasne można nie trzeba zrozumiano? - wstał – Muszę na jakiś czas was kimś zastąpić. 
Krasnolud spojrzał na swojego władce błagalnie. Zastąpienie ich na jakiś czas kimś innym jest równoznaczne z niedostawaniem pieniędzy przez ten czas. Przez co ci staliby się dużo biedniejsi, a ci zastępujący dwa razy bogadsi.
- Ale to załatwimy później. - mruknął król – Wypuście ich są niewinni. - wskazał mnie i Synira. 
Dwóch krasnoludów rozwiązało nas. Popatrzałam przelotnie na młodego wynalazce. On na mnie. Spojrzałam z powrotem na króla. Najlepiej gdyby Synir został tu bezpieczny i nawet już wiem jak przekonać do tego władcę.
- Wasza wysokość? - zapytałam spokojnie. 
- Tak? - odpowiedział mierząc mnie bez uczuciowym spojrzeniem - O co chodzi Corvusie? 
- Czy mogę cię o coś prosić panie? 
Władca uniósł brwi. Niechętnie wykonał zezwalający gest ręką. 
- Mój przyjaciel – zaczęłam starając się wymalować troskę na twarzy. Wskazałam na Synira – jest w niebezpieczeństwie. Nie mogę się nim opiekować, a on nie ma nikogo bliskiego kto by mógł się nim zająć. 
Władca uśmiechnął się rozbawiony, a ja ciągnęłam dalej:
- Jestem ciągle w podróży i po prostu nie mam jak. Byłabym wdzięczna gdyby został u was najdłużej jak się da. 
- Chcesz żeby tu został z nami? - zapytał unosząc brwi.
- Owszem. - odparłam spokojnie. 
- Yhm... dlaczego miałbym się zgodzić? W końcu to człowiek nie obrażając ciebie. - mruknął nieprzekonany. 
- Jest bardzo zdolnym wynalazcą. Potrafiłby ułatwić wam życie. - spróbowałam przekonać króla.
- Udowodnij. - rozkazał. 
Popatrzeliśmy oboje na Synira. Ten przez chwilę stal jak wryty. Potem spojrzał na mnie i spytał niepewnie:
- Mogę cię na chwilę poprosić? Mam do ciebie jedno pytanie. 
Podeszłam do niego spokojnie. Na pewno miał mi to za złe.
- Zwariowałaś?! - krzyknął cicho. - Kiedy zamierzałaś mi o tym powiedzieć? - zapytał zdenerwowany starjąc się mimo emocji ściszyć głos. 
- Teraz. Musze cię tu zostawić. Będziesz tu bezpieczny a ja nie mogę cię taskać za sobą. Pokaż mu jedną z tych swoich zabaweczek, to na pewno da ci jakąś ochronę. 
Synir coś mruknął niezadowolony pod nosem.
- Dobra. - powiedział w końcu, wyjmując coś z torby. - Ale to nie było fair. 
Popatrzałam co wyciągnął. Był to mały przedmiot mieszczący się w ogromnej kieszeni Synira. Wyciągnął rękę ku królowi i pokazał małe metalowe pudełeczko. Krasnoludy patrzały ciekawe. Ja też przyznam, że z zaciekawieniem patrzałam co zrobi. 
Nacisnął coś. Nagle pudełko zapaliło się na czubku. Ciekawe. Coś na zasadzie zapalniczki? Płomyk zgasł gdy tylko Synir go zdmuchnął.
- Potrafię jeszcze dużo innych rzeczy. - powiedział dumnie, chowając wynalazek do kieszeni. 
Król na chwilę się zamyślił siadając, po czym odpowiedział z grymasem na ustach:
- Niech będzie. Corvusie? 
Popatrzałam na władcę. 
- Zaopiekujemy się twoim przyjacielem. Możesz być o to spokojna. - zapewnił. 
Ukłoniłam się na znak szacunku.
- Dziękuję. 
- Możesz już odejść.
- Do widzenia wasza wysokość. - skłoniłam lekko głowę. 
Pożegnałam się krótkim uściskiem dłoni z Synirem i wyszłam. Nikt za mną nie szedł. Nikt nie odprowadzał oprócz spojrzeń na ulicy. 
W głowie kłębiły mi się myśli. Dlaczego oni ciągle nazywają mnie Corvusem? Dlaczego władca krasnoludów odnosił się do mnie wręcz z szacunkiem i powiedział, że by mnie ugościł gdy szukałam schronienia? Dlaczego tak szybko mnie uniewinnił? To bez sensu. Dlaczego ten kruk mnie prześladuje? Znów nade mną lata. Może to dlatego mnie tak nazywają? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz