20.11.2013

Rozdział 3

Poczekałam jeszcze chwilę w zaroślach, zastanawiając się czy się w końcu rozejrzy. Nie zrobił tego, choć widać jaki jest niepewny. A nie...właśnie teraz się rozejrzał. Przeczekam w bezruchu. Nie zauważył mnie. Hm...trzeba będzie go trochę nauczyć. 
Gdy tylko odwrócił się z powrotem, podeszłam do niego wyćwiczonym przez lata bezszelestnym chodem instynktownie unikając wszelkich rzeczy pod stopami które mogły wydać choćby najmniejszy hałas. Chwyciłam Synira za ramię. Ten aż podskoczył ku mojemu rozbawieniu, pewnie przestraszony. Popatrzał na mnie wielkimi jak spodki oczami. 
- Spokojnie to tylko ja. - zapewniłam. 
Odetchnął po kilku sekundach. 
- Wybacz. - powiedział już bardziej uspokojony. - Mam tu coś.

Popatrzałam jeszcze raz na jego zakup, udając, że wcześniej nie zauważyłam co tam ma. 
- Hm...akurat zgłodniałam. Chodź już, zrobimy w końcu coś do jedzenia.
Skinął głową. 
Poszłam w kierunku jaskini. Nie ściągnęłam kaptura. Tak było bezpieczniej. W tym lesie czają się inne rasy jak i zwierzęta. Nie chcę się narażać innym rasom rozpoznaniem, bo zwierzęta to i tak by mnie wyczuły. Chociaż przy Synirze nie mam co nawet marzyć o dobrym ukryciu się. Do cholery jaki on głośny! 
- Możesz bardziej lekko stawiać kroki? Proszę? - zapytałam poirytowana.
Poczułam na sobie wywiercające dziurę, pełne frustracji spojrzenie Synira. 
- Wybacz, że nie jestem kobietą!
- Po pierwsze: Nie krzycz. - mruknęłam zdecydowanie i zimno, stając tuż przed nim twarzą przy twarzy – Po drugie: Masz słuchać się mnie, bo inaczej zginiesz. Po trzecie: Co ty masz do kobiet, co?
Zamrugał najwyraźniej zdziwiony z mojego tonu głosu. 
- Idziemy dalej. - rzekłam i ruszyłam znów odwracając się przodem do drogi. 
Po drodze było kilka nienaturalnie dużych roślin. To nie za dobry znak. Oznacza albo dbanie o glebę albo o rośliny. Czyli możemy znajdować się na terenie krasnoludów lub elfów. Nie wiem które bardziej zawzięte, ale wolę nie spotkać żadnego. Wcześniej tego nie zauważyłam. 
Odchyliłam spory liść rośliny by przejść. Następnie puściłam i usłyszałam „ał” Synira, który najwyraźniej dostał w twarz. 
- Mogłabyś zważać na osoby idące za tobą? - warknął z pretensjami. 
Rozejrzałam się ruchem samych oczu, starając się nie słuchać Synira. Zobaczyłam ślady. Kucnęłam. Świerze. Małe stopki w bucikach odbite od śniegu. Krasnoludy. 
- Ty mnie w ogóle słuchasz? - zaczął znowu marudzić. 
- Eh...marudzisz jak baba. - warknęłam, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że przecież sama byłam jeszcze chwilę temu przeciwna takiemu gadaniu o kobietach. 
- Bo mnie wkurzasz. - odpalił na szczęście nie zauważając mojego błędu.
- Mogłeś sobie wybrać innego ochroniarza. - odparłam. 
- Ochro...co? 
- Strażnika... - mruknęłam zrezygnowana, przypominając sobie w jakich zacofanych czasach się znalazłam. - Chodźmy już do tej jaskini, okej? - zapytałam wymuszając przyjazny ton.
Pokiwał głową zniesmaczony tą rozmową. 
Już nic nie mówiłam. Chociaż miałam go szczerze dość. Na szczęście on też nic nie paplał, co dało mi odetchnąć. 
Chwila, chwila.... Zrezygnowanie, złość... ja czuję.... To źle. Jak stworzyciel się dowie to mnie wyłączy. Musze jak najszybciej zażyć lek. Więc muszę się przenieść w czasie, by go zażyć bo inaczej niż przez łącze się nie da. Ale przeniesienie w czasie w tą i z powrotem wyczerpie mnie prawie do cna. Też jest możliwe, że jutro zobaczymy przed sobą małe, zawzięte, brodate twarze krasnoludów, wymachującymi swoimi młotami i toporami. Nie miałabym siły na walkę a więc też na ochronienie Synira. Ciężka decyzja. Ale chyba jak raz nie zażyję leku to nic się nie stanie, co nie? Tyle, że stworzyciel i tak się dowie i tak. Wyłączenie będzie trwało od dwóch tygodni do dwóch miesięcy. Nie licząc tego, że będę potem musiała na nowo wypracowywać mięśnie. Niech będzie. Podjęłam już decyzje. 
Doszliśmy do jaskini. Synir położył cały ładunek na ziemi. Zdjęłam kaptur, uklękłam na jedno kolano i sprawdziłam dokładnie co przyniósł. Kilka pasztecików, wodę i mąkę. Na razie wystarczy. 
- Dobrze. - mruknęłam. - Zrobię coś do jedzenia a ty odpocznij. 
Synis popatrzał na mnie nadal taki oburzony. 
- Ale ja się czuję świetnie i mam pełno energii. - odwarknął kłamiąc. Myślał, że to było kolejne uderzenie na jego godność z mojej strony. Na prawdę zachowywał się jak baba. Przepraszam wszystkie kobiety które to czytają. 
Popatrzałam na niego. Oceniłam szybko jego stan. Był brudny, ubranie miał w niektórych miejscach podarte przez rośliny. Ja na pewno też chociaż nawet nie będę sprawdzać. Jego pierś unosiła się równomiernie w górę i w dół, dość głęboko. Tak, był zmęczony. Ale skoro mówi, że ma tyle energii to niech się na coś przyda. 
- Dobrze. Skoro tak, to przynieś gałęzi na ognisko, jakbyś znalazł też mech i suchą trawę było by świetnie. 
Skrzywił się ale poszedł. Ja w tym czasie ugryzłam pasztecik. Byłam nie ukrywam dość głodna. Co tu robić zanim on wróci? Nie wiem. 
W kocu się pojawił, z dość sporym naręczem gałęzi. Na szczęście wszystko suche. Ciekawe skoro pełno tu śniegu. 
- Połóż to tu. - Wskazałam mu miejsce gdzie ułożyłam w koło różniej wielkości kamienie. 
Położył, a właściwie rzucił tam gałązki. Usiadł zmęczony po ścianą. Popatrzałam na niego a następnie wyciągnęłam z kieszeni krzesiwo. 
- Podstawą jest ogień. - rzekłam – Bez niego w lesie nie przeżyjesz. Wiesz. Można na nim usmażyć jedzenie albo przegotować wodę z zarazków... 
Mruknął coś pod nosem na potwierdzenie. Nie słuchał mnie, w tych czasach nie wiedziano nic o zarazkach więc zaraz by się pytał. Ale idźmy dalej. 
- Tak więc. 
Potarłam mocno krzesiwa o siebie nad gałązkami. Poleciały iskry i nic. Jak nie tak to inna metoda. Wzięłam patyk, położyłam go i wydrążyłam mu na środku płytki dołek. Zaczęłam pocierać drugi patyk o niego prostopadle do siebie. W końcu pojawiał się coraz większy biały dym. Dmuchałam lekko w drzewo by wzniecić ogień. Po chwili pokazał się obiecany płomień, który po chwili przejął inne gałęzie. 
Spojrzałam na Synira. Ten miał jednak wzrok utkwiony gdzieś w dali, w dodatku patrzał na wylot z jaskini. Westchnęłam cicho. Będzie ciężko. Podeszłam do dobytku który kupił Synir i wydobyłam mąkę i wodę. Ugniotłam trochę ciasta na podpłomyki i położyłam je tuż przy ognisku. Podpłomyk to chleb, tyle, że bez żadnych dodatków, czy czegoś takiego co mamy w XXIII wieku. 
Siadając pod ścianą, z pasztecikiem w ręce i kontrolując podpłomyki wzrokiem, zapytałam przyjacielsko Synira:
- O czym myślisz? 
Postanowiłam być dla niego nieco milsza, w końcu to mój informator, a musi się też ode mnie czegoś nauczyć. Więc przeszłam na przyjacielski ton. Nadal patrzałam na podpłomyki gryząc pasztecik, kiedy odpowiedział:
- Zastanawiam się kto mnie ściga. Czyim byłem wrogiem? Na około mam przyjaciół.
Popatrzałam na niego połykając pasztecik. 
- Każdy ma wrogów. - odpowiedziałam lekko – Ty ich masz. Ja ich mam. 
- Ale ty to normalne. Jesteś widmem, Spectro. Jesteś zabójcą i zbieraczem pożądanych tajemnic.
- Ale ja jestem – zawahałam się ale tylko przez sekundę, po czym powiedziałam – człowiekiem i ty jesteś człowiekiem. Nie ma przebacz. Takie nasze życie. Poza tym jesteś przecież informatorem. Na pewno wielu nie podoba się to, że właśnie od ciebie, na przykład ja dowiaduję się kogo i co gdzie znaleźć. Na przykład ludzie tego całego Renta którego ścigam. 
Synir mimowolnie aczkolwiek niechętnie pokiwał głową. Zgadza się ze mną. Jeden jego krok do zgody.
- A teraz coś zjedz. - zaleciłam wygrzebując ciepłe podpłomyki z ognia.
Podałam mu jeden a on ugryzł ze smakiem. Wziął wodę i popił.
- Hm...tradycyjny obecny przy biwakach. - powiedział. 
Uśmiechnęłam się krzywo w odpowiedzi. Też zjadłam swojego, mój głód był już zaspokojony.
Spojrzałam na niebo. Powoli słońce chyliło się w stronę horyzontu. Może być już około 16:30/17:00. W zimę wcześniej zachodzi słońce. Szkoda. Mam nadzieję, że krasnoludy nie zrobią obchodu, bo mam zamiar przenieść się w czasie i zażyć lek, co potrwa około pół godziny. W tym czasie może się zdarzyć wszystko. Oby nie najgorsze. Bądźmy dobrej myśli. 
- Idę spać. - oznajmił Synir ziewając. 
- Tak wcześnie? - zapytałam, ja o tej porze nigdy nie potrafiłabym zasnąć. 
- Uważaj bo obudzę cię o 5:00 rano. - przestrzegł rozbawiony.
- Okej skoro tak chcesz. - uśmiechnęłam się - Powodzenia i dobranoc. 
Skinął głową z zadowoloną miną i rozłożył sobie koc. Położył się na nim wygodnie i zamknął oczy. Po chwili jego oddech stał się równomierny i spokojny. Zasnął. 
Poczekałam jeszcze chwilę po czym skupiłam się. Zamknęłam oczy. Pozwoliłam by serce i oddech zwolniły do maksimum. Poczułam lodowate zimno. Zawsze tak jest gdy przenoszę się w czasie. Otacza mnie niebieska poświata i zimno. Gdzieś na granicy świadomości usłyszałam mruknięcie Synira najwyraźniej było mu chłodno. Teraz doświadczyłam dziwnego uczucia. Coś jakby być na granicy życia i śmierci, jakbym powoli obumierała. Widziałam w umyśle stare zapiski, obrazy i szepty w niezrozumiałym języku. Nie wiem co one znaczyły. Ale nic się nie zmieniło, zawsze było tak samo. Otworzyłam na chwilę oczy i zobaczyłam przed sobą postać kruka. Ale w tym samym czasie już się przeniosłam. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby z bólu. Za chwilę ból minął. 
Otworzyłam oczy oddychając ciężko. Znalazłam się w podziemnym laboratorium. Rozejrzałam się jeszcze nie potrafiąc wyjść z szoku, wszystko było zamazane, nadal było mi zimno. Po chwili wszystko wróciło do normy. Zobaczyłam swoje łóżko (jest podobne do dentystycznego, tyle, że czarne) na którym zawsze mnie kładą by sprawdzić moją pamięć i resztę zakątków w umyśle, zobaczyłam innych naukowców i stworzyciela. Wszyscy byli czymś zajęci ale w tej chwili wszystkie ich oczy zwróciły się na mnie. 
- D.T.! - wykrzyknął stworzyciel schodząc z krzesła przed komputerem i wręcz podbiegając do mnie. Najwyraźniej go zaskoczyłam. Stworzyciel jest mężczyzną w średnim wieku. Jego włosy są już w większości siwe podobnie jak oczy. Skórę ma bladą od ciągłego przebywania w pomieszczeniach. Nie jest za wysoki. Wbrew temu co niektórzy myślą o naukowcach, potrafi czasami kochać jak prawdziwy ojciec i karać również jak ojciec.
- Misja wypełniona? - zapytał spokojnie.
Pokręciłam głową a on zmarszczył brwi. 
- Przybyłam po kolejną dawkę leku. - wyjaśniłam. 
Jego wąskie brwi przybliżyły się do siebie jeszcze bardziej. Nie był zadowolony z efektu, za dużo mi to wszystko zajmowało czasu. 
- Połóż się. - powiedział wskazując łóżko.
Podeszłam tam i położyłam się. Stworzyciel podszedł, podniósł moją głowę, a drugą ręką odsłonił łącze na moim karku. Puścił moją głowę a ja utrzymałam ją w takiej pozycji. Przez otwór w łóżku przeciągnął złączone ze sobą kable, przyłożył do łącza i przekręcił. Rozległ się charakterystyczny pstryk i kable połączyły się z łączem. Skrzywiłam się, choć już dawno się do tego przyzwyczaiłam.
Podszedł do biurka i usiadł na swoim charakterystycznym obdartym krześle. Spojrzałam w jego stronę. Otworzył coś w komputerze. Zobaczyłam wykresy a potem przebłyski z mojej pamięci. To pierwsze to zapewne emocje jakie udało mi się odczuć. Stworzyciel spojrzał na mnie z naganą. Nie spodobało mu się to. 
- Wybacz stworzycielu ale nie mogłam przybyć wcześniej. - odparłam próbując się usprawiedliwić. 
Skrzywił się niezbyt przekonany i z powrotem spojrzał w monitor. Oglądał jeszcze kilka rzeczy po czym wstał z krzesła i podszedł do dwóch dużych szklanych pojemników przytwierdzonych do łóżka. Biegła od nich żelowa rurka zaplątana w kable przyłączone do łącza. 
Grzebał jeszcze coś chwilę przy pojemnikach po czym włączył przepływ. Gęsty niebieski płyn powoli przeszedł przez rurkę do łącza. Poczułam otępiający ból ale tylko przez kilka sekund gdy płyn zetknął się z organizmem. Potem przepychał się coraz dalej, docierał do mózgu i innych części organizmu. Następnie jego składniki podziałały na naturę człowieka. Zamknęłam oczy. Ciało pulsowało tępym bólem. Napinałam wszystkie mięśnie gdy czasem ból robił się niespodziewanie większy, ale zaraz opadał. Długo się to ciągnęło, jak zawsze. Mój oddech stawał się coraz bardziej cięższy i nierówny. Serce biło coraz szybciej. Mięśnie coraz gorzej znosiły ciągłe napinanie się przez ból. 
Ustało. Ból odszedł razem z uczuciem przepływania substancji. Otworzyłam oczy które jeszcze przez chwilę pokazywały tylko czarną plamę, ale zaraz wszystko się pokazało. Poczułam, że napinam mięśnie, rozluźniłam je powoli co było trochę bolesne. Stworzyciel podszedł, uniósł moją głowę, nacisnął coś przy łączu i odłączył kable. Położył moją głowę z powrotem a ja odetchnęłam głęboko. Szok bólu powoli mijał. 
- Minęło piętnaście minut. - poinformował mnie stworzyciel stanąwszy obok. - Zwiększyłem masę substancji do maksimum. To będzie zapas na dwa/trzy dni. Odpocznij chwilę i wracaj do Synira. Mam złe przeczucia.
Pokiwałam głową, po czym wlepiłam wzrok z powrotem w sufit. Muszę jak zawsze odczekać minimum 15 minut. Przez szarpnięcie energii pomiędzy czasami mój organizm był bardzo zmęczony, przez działanie i wtłoczenie płynu również. Więc leżałam tam wyrównując oddech i bicie serca.
Minuty się dłużyły. Zaczęłam myśleć o kruku. To był zły znak. Nie wiem dlaczego zawsze pojawia się tam gdzie ja. Jakby mnie wyczuwał. Nie wiem dlaczego ale mam wrażenie, że to jest cały czas ten sam. Nawet gdy jestem w innych czasach, to wciąż ten sam. Dlaczego sądzę, że to wciąż ten sam? Przecież jest tysiące kruków. To prawda. Ale zazwyczaj są...można powiedzieć w stadzie. Nie da się też ich rozróżnić, bo przynajmniej po wyglądzie są takie same. Ale ten właśnie wygląda inaczej, nie raz miałam już mu się okazje przyjrzeć. Jest szczególny. Jest cały biały, lata sam. Nie wiem dlaczego i skąd się wziął.
Piętnaście minut minęło. Usiadłam na łóżku. Stworzyciel zauważył mój ruch i odwrócił się od komputera. Jeszcze przed chwilą analizował na nim moje wspomnienia i zebrane informacje. 
- Już? - zapytał z wyczekiwaniem. 
Pokiwałam głową. On wstał i podszedł. Poklepał mnie po ramieniu. 
- Trzymaj się D.T. 
Wziął rękę i cofnął się. Wstałam. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich zebranych, w końcu nie byłam człowiekiem, byłam mechanizmem stworzonym przez takich jak tu, byłam sensacją.  Odeszłam kilka kroków od sprzętów by niczego nie uszkodzić. 
I...znowu to samo. Zimno, obrazy, zapiski, szepty, osłabienie i ból. Straszny ból. 
Otworzyłam oczy. Spokojnie, nie gwałtownie. Tak jak bym się budziła z miłego snu.  Oczywiście nie dało się w to uwierzyć. Ktoś kto się pojawia znikąd, otacza go zimno i czuje przerażający ból, raczej nie mógł się wybudzić z miłego snu, raczej z koszmaru. 
Zobaczyłam przed sobą czyjąś niską, krępą posturę. Potem jeszcze kilka. Stworzyciel miał rację, kłopoty. Nikt jak na razie nie zwrócił na mnie uwagi. To dobrze. Nasunęłam kaptur na głowę bardzo powolnym ruchem. Wszyscy byli odwróceni w stronę Synira. Nie wiem czy jeszcze spał, czy już go rozbudzili ale raczej krzyczał by z
przerażenia. Wstałam powoli, cicho. Krasnoludy miały tak z 120-140 centymetrów wzrostu. Powolnym ruchem wyciągnęłam ostrze z kamizelki na wszelki wypadek. Błysnęło w świetle księżyca. Włożyłam palec w otwór, połowę ostrza przyłożyłam do materiału rękawiczki, zacisnęłam palce w pięść. Na chwilę przestałam się ruszać. A jeżeli oni mają przyjacielskie zamiary? Usłyszałam nagły ryk bólu Synira. Czyli nie są dobrych zamiarów. 
Uderzyłam jednego krasnoluda pięścią bez ostrza w skroń. Ten nie zdążył wydać z siebie najmniejszego dźwięku. Położyłam go cicho. Nikt nie zwrócił na to uwagi wśród ciemności. Teraz następny. Ten już jęknął cholera. Wszyscy spojrzeli w moją stronę. Nie dobrze. Rzucili się na mnie. Szybko wyciągnęłam następne ostrza i zaczęłam w nich rzucać, tak by ich nie pozabijać, ale by nie mogli wstać. Było ich za dużo, a ja byłam za słaba. Nawet jak na starcie z krasnoludami. Zrobiłam szybki unik przed młotem krasnoluda, kiedy nagle z tłumu rozległ się krzyk:
- Stać! - to był szorstki, zdecydowany głos.
Wszystkie krasnoludy stanęły jak posągi i zaczęły się rozsuwać. Ja też stanęłam. Schowałam dwa ostrza z powrotem. Zostały mi tylko one, nie licząc sztyletów.
Z tłumu wystąpił krasnolud nieco większej postury niż reszta. Miał rudą brodę zaplecioną w warkocze, na głowie również rude do połowy pleców włosy w warkocze wystające spod metalowego hełmu. W ręce dzierżył topór swoich rozmiarów. Jak teraz o tym myślę to wyglądało to komicznie, ale w tym momencie byłam pozbawiona uczuć. Było jeszcze coś. Na jego ramieniu siedział kruk, ten sam który zawsze się pojawia razem ze mną. Biały kruk. Przeleciał na moje ramię. Nigdy tego nie robił. Zawsze pojawiał się w oddali. Popatrzałam na niego, a potem z powrotem na krasnoluda. 
- Zdejmij kaptur. - rozkazał krasnolud oschle.  
Ściągnęłam, nie było sensu się opierać, mieli nade mną przewagę nie tyle co liczebną ale siły. Dowódca otworzył szeroko oczy jak i reszta krasnoludów. Czyli oni też widzieli mnie przed powieszeniem? Jestem ciekawa ile osób było wtedy na placu. Zaraz jednak zdziwienie zniknęło z twarzy dowódcy. W tym momencie kruk odleciał. Popatrzałam za nim chwilę jak jego postura odbija się od ciemnego lasu i z powrotem na krasnoludy.   
- A więc jednak Corvus. - powiedział spokojnym, głębokim głosem. - Na zęby Darrana! Corvusa debile chcą zabić! - popatrzał po krasnoludach wkurzony. 
Darran to był jak się domyślam jeden z wielu bogów krasnoludzkich. Bardzo wielu bogów. Podobno pamiętają imienia tylko tych podstawowych a resztą nie zakrzątają sobie głowy. 
- Oni wkroczyli na teren króla Sandresa bez zezwolenia. - sprzeciwił się ostro jeden z krasnoludów.
- To prawda. Ale byłoby bardziej normalne gdybyśmy najpierw zaprowadzili ją i tego mięczaka do króla, a nie sami decydowali o ich losie! Zwiążcie ich. Idziemy z powrotem. - warknął. Nawet stąd czułam jego śmierdzący oddech, chyba przed chwilą jadł cebulę.  
Dwa krasnoludy podeszły do mnie i związali mi ręce z tyłu, bardzo mocno. Popatrzałam w stronę Synira. Właśnie się podnosił. Zobaczyłam kilka siniaków i ranę w udzie (na szczęście małą) pozostawioną na pamiątkę po krasnoludach. Związali mu ręce ale z przodu. Potem moje ręce i jego związali razem w odległości półtora metra. Byłam z przodu. 
- Idziemy. - oznajmił chłodno dowódca. 
- Trzeba go opatrzyć. - zaprotestowałam szybko. 
Krasnolud warknął coś, zdjął pasek Synirowi i zacisnął mu go nad raną. Ranny jęknął cicho ale już się nie odzywał. 
Zebrali się w jedną szara masę i poszli w las prowadząc nas między sobą. 
Wiem twoje myśli zapewne są takie: Poddałam się. Odpowiem ci: Nie. Spotkanie z krasnoludami zajmie mi nie wiem ile czasu, ale skoro dowódca kazał mnie im nie zabijać, może coś z tego pozytywnego wyniknąć. A poza tym...Corvus. Czyżby kolejne moje przezwisko? Corvus ze starożytnego znaczy kruk, dziwne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz