Chyba przysnęłam siedząc nadal na krześle, podczas pakowania się Synira. Jak zawsze śniło mi się to samo. Zapiski, rysunki, często bardzo stare, wszystkie dotyczące mojego stworzenia, tak przynajmniej sądzę. Widziałam też obrazy które kiedyś pokazali mi naukowcy. To byłam ja, od zarodka aż po trzynastolatka. Przebywałam jeszcze wtedy w kopule. Nie wiesz o co chodzi? Wyjaśnię ci już niedługo.
Poczułam szturchanie w ramię powoli dochodzące do mojej świadomości. Otworzyłam niechętnie oczy mrugając. Zobaczyłam przed sobą twarz Synira.
- Już..? - zapytałam zaspana.
- Tak. - powiedział szybko, usłyszałam w jego głosie lęk. - Musimy stąd uciekać. Właśnie ktoś wszedł do oberży i szuka ciebie. Pewnie tamci co chcieli cię powiesić.
Mruknęłam coś niezrozumiałego w odpowiedzi, czym było: „Cholera z nimi”
- Nie zamaskowałaś śladów? - zapytał zaskoczony.
- Może tak może nie. - odparłam nie chcąc przyznać się do błędu - A teraz spadajmy.
Wstałam. Przez chwilę patrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- To znaczy chodźmy już. Tak się u mnie mówi „spadajmy”.
Podeszłam do okna.
- Wiesz nigdy nie zrozumiem waszego języka, ani dialektu. W ogóle nigdy o nim nie słyszałem.
- Bo pochodzę z bardzo bardzo daleka, opowiadałam ci. A teraz chodź i nie hałasuj z łaski swojej.
Mruknął coś niezadowolony ale poszedł za mną dźwigając swój mały dobytek.
Okna nie otwierały się. Nie chciałam go wybijać bo spowodowałoby to zbyt duży hałas. Wyjęłam jedno z ostrzy ze swojej kamizelki i podważyłam ramę okna. Może to coś da, może nie. Usłyszeliśmy głośny skrzyp i okno poleciało na nas. Szybko je złapałam i z tłumionym jękiem przeniosłam na ziemię. Było dość ciężkie.
- Ał...- jęknęłam puszczając.
Schowałam ostrze z powrotem. Wdrapałam się na parapet i opuściłam się w dół. Poszukałam nogami dobrego podłoża wśród starych sypiących się cegieł. Stanęłam i zaczęłam schodzić. Synir poszedł zaraz za mną. Strasznie hałasował.
Stanęłam w końcu na ziemi. On zaraz po mnie.
- Żyjesz? - zapytałam go, widząc jak się pochyla.
- Trochę mi nie dobrze. - wyznał mętnie.
- Masz lęk wysokości?
- Że co? - zapytał nie wiedząc o co chodzi.
Jaka w tym średniowieczu żyła ciemnota.
- Nieważne...dasz radę iść? - spytałam szybko.
Pokiwał głową i się wyprostował.
- Tylko uważaj bo nie zamierzam cię nieść. - ostrzegłam.
Uśmiechnął się blado.
Poszłam dalej. On za mną.
- Mówisz, że na zachód? - zapytałam sięgając do kieszeni.
Przytaknął skinieniem głowy. Wyciągnęłam mały kompas. Synir popatrzał na to ciekawie.
- To kompas? - zapytał.
- Może.
Schowałam szybko urządzenie z powrotem nie dając Synirowi się zastanowić. Wskazałam ręką kierunek w którym się udamy.
- Idziemy tam. - oznajmiłam.
- Ta... - mruknął.
Poszłam a za mną Synir. Wyszliśmy na główną ulicę miasta. Założyłam z powrotem kaptur. Szliśmy spokojnie. Ludzie chodzili tu i tam a swoimi sprawami. Wszyscy znają tu moją twarz. Pokazali ją publicznie gdy ogłaszali egzekucję. Teraz przezwisko „spectro” będzie jeszcze bardziej pasowało.
Po godzinie drogi Synir oznajmił:
- Jestem głodny. Pójdę coś kupić do jedzenia.
- Możesz mi też? - zapytałam.
Popatrzał na mnie ze skrzywieniem na twarzy.
- No weź, nie płacisz mi za ochronę to przynajmniej kup coś do jedzenia. Ja poszukam schronienia.
Poszłam w stronę lasu.
- Ale dlaczego w lesie? - zapytał niezadowolony kiedy byłam jakieś dwa kroki od niego, był dość przyzwyczajony do wygody.
- Skąd wiesz, że tam? A poza tym jest tam bezpieczniej. - Podeszłam do niego. - Oni chodzą po wszystkich knajpach jakie tylko napotkają. Szukają mnie, a ktoś inny ciebie. Albo ci sami. W lesie nie będą cię szukać, a w każdym razie nikt im o tym nie powie. A teraz idź. - szepnęłam stanowczo.
- No dobrze już dobrze. Przekonałaś mnie z tym swoim zabójczym oddechem.
Odwarknęłam coś pod nosem. Wiem, że śmierdzi mi z ust. Jestem w średniowieczu, jak mam tu umyć zęby?
Poszłam znów w stronę lasu a Synir wręcz w przeciwnym kierunku.
Znalazłam jaskinię. Była chyba opuszczona. Rzuciłam do niej patyk i kilka kamieni żeby w razie czego wypędzić węże. Jeden wypełzł. A niech pełznie, byle mi nie przeszkadzał.
Weszłam do jaskini rozglądając się. Nie znalazłam już nieproszonych gości. Usiadłam pod ścianą. Cóż, przyszedł moment na wyjaśnienia. Więc usiądź wygodnie i słuchaj:
Mój stworzyciel, który traktował mnie jak własne dziecko, no cóż... stworzył mnie. Kilkadziesiąt lat wstecz stworzył sztuczny zarodek i odkrył jak może się rozwijać nie w brzuchu matki. Więc zarodek (czyli ja) rósł w kopule wypełnioną specjalnym płynem jak w brzuchu matki. Z czasem jak zaczął przybierać formę człowieka czy jak wolisz dziecka, naukowcy wszczepili w nie tysiące mikroskopijnych kabli, podłączyli do każdej części ciała, po prostu wszędzie. Do mózgu przede wszystkim o sercu już nie wspominając. Połączyli wszystkie kable ze sobą i przeciągnęli do karku tworząc łącze, którym mogą mnie kontrolować. Wystarczy, że przypną mnie do komputera.
Na początku już wybrali płeć dziecka. Najpierw byli zdecydowani, że będzie płci męskiej, jednak po namyśle (trwającym miesiąc) wybrali płeć żeńską. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.
Podczas gdy ja jeszcze byłam zarodkiem, odkryto nowy pierwiastek, który połączony z innymi pozwala przenieść się w czasie. Wszczepili zarodkowi ten pierwiastek. Chociaż najpierw nie dawał się rozwijać dziecku i go wręcz niszczył, z czasem jednak zarodek zaczął rosnąć i odbudowywać zniszczone tkanki, ale zamiast dziewięciu miesięcy wszystko to trwało dwanaście. Też dzięki owemu pierwiastkowi mogę być długo wieczna albo nieśmiertelna, czas pokaże.
A teraz odpowiadając na pytanie: Naukowcy myśleli po co mam się przemieszczać w czasie. Otóż po to by sprawić życie w przyszłości lepszym niż jest. A kto dobrze wpływa na ludzi szczególnie na mężczyzn gdy tylko się postara? Kobieta.
Poza tym z kopuły wyciągnięto mnie dopiero w wieku trzynastu lat jak wspomniałam na początku. Zaczęli mnie szkolić. Wypracowywać u mnie mięśnie i tym podobne. Pewnego dnia pomyśleli, że mogę się im zbuntować. Stworzyli więc specjalny płyn który pozbawi mnie uczuć. Wprowadzają go przez łącze, raz na dzień lub dwa. Mój organizm zaczyna się uodparniać więc muszą mi podawać coraz mocniejsze dawki niebieskiego gęstego płynu.
Jeszcze jedno. Nie mogę zostać ranna. Jeżeli tak się stanie, kable w tym akurat miejscu się rozerwą i tkanka zacznie obumierać. Potem jest spory kłopot bo trzeba wszystko na nowo naprawić za pomocą skomplikowanych operacji.
Jeżeli nie zawiadomię o czymś ważnym stworzyciela (a on się o tym dowie), mogę zostać ukarana w postaci wyłączenia za pomocą łącza. Tak po prostu mnie wyłączają jak telewizor. Kiedy włączą mnie z powrotem, mięśnie okazują się sflaczałe i muszę na nowo je wyrobić, co jest jeszcze większa karą.
Co jeszcze...aha. Tak jak już mówiłam naukowcy wysyłają mnie gdzieś hen w czasie, by zmienić przyszłość na lepsze. I nie tylko. Też czasem bym podsłuchała coś i uzupełniła ich dane historyczne czy coś w tym stylu. Szczegółowo obliczają czy dana osoba może być zabita i czy nie przyniesie to w przyszłości żadnych konsekwencji. Innych nie wolno mi zabijać...jedynie jak już to ciężko ranić.
Szczerze mówiąc nigdy nie nazwałam siebie człowiekiem. Przez te wszystkie kable podłączone do mnie i to, że mogą mnie kontrolować przez komputer.... nie jestem człowiekiem. Jestem D.T. - Desigin Time. - projekt czas, jak to mnie nazwali. Sama przyznałam sobie imię Desin, a Time uznałam za swoje nazwisko.
To tyle...dużo tego co nie? Wiesz, chyba pójdę poszukać Synira. Wątpię by trafił tutaj.
Wstałam i wyszłam z jaskini. Najlepiej poszukać go od strony miasta. Poszłam tam. Znalezienie Synira nie trwało długo. Przez chwilę stałam oparta o drzewo przyglądając się mu, nie zauważył mnie. Niósł małe zapasy jedzenia. Zobaczyłam, że odział się w cieplejszy kaftan. Bardzo mądrze. Przynajmniej nie zamarznie w nocy, a jest zimna. Jednak przydały mu się te dwie złote monety.
Poczułam szturchanie w ramię powoli dochodzące do mojej świadomości. Otworzyłam niechętnie oczy mrugając. Zobaczyłam przed sobą twarz Synira.
- Już..? - zapytałam zaspana.
- Tak. - powiedział szybko, usłyszałam w jego głosie lęk. - Musimy stąd uciekać. Właśnie ktoś wszedł do oberży i szuka ciebie. Pewnie tamci co chcieli cię powiesić.
Mruknęłam coś niezrozumiałego w odpowiedzi, czym było: „Cholera z nimi”
- Nie zamaskowałaś śladów? - zapytał zaskoczony.
- Może tak może nie. - odparłam nie chcąc przyznać się do błędu - A teraz spadajmy.
Wstałam. Przez chwilę patrzał na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- To znaczy chodźmy już. Tak się u mnie mówi „spadajmy”.
Podeszłam do okna.
- Wiesz nigdy nie zrozumiem waszego języka, ani dialektu. W ogóle nigdy o nim nie słyszałem.
- Bo pochodzę z bardzo bardzo daleka, opowiadałam ci. A teraz chodź i nie hałasuj z łaski swojej.
Mruknął coś niezadowolony ale poszedł za mną dźwigając swój mały dobytek.
Okna nie otwierały się. Nie chciałam go wybijać bo spowodowałoby to zbyt duży hałas. Wyjęłam jedno z ostrzy ze swojej kamizelki i podważyłam ramę okna. Może to coś da, może nie. Usłyszeliśmy głośny skrzyp i okno poleciało na nas. Szybko je złapałam i z tłumionym jękiem przeniosłam na ziemię. Było dość ciężkie.
- Ał...- jęknęłam puszczając.
Schowałam ostrze z powrotem. Wdrapałam się na parapet i opuściłam się w dół. Poszukałam nogami dobrego podłoża wśród starych sypiących się cegieł. Stanęłam i zaczęłam schodzić. Synir poszedł zaraz za mną. Strasznie hałasował.
Stanęłam w końcu na ziemi. On zaraz po mnie.
- Żyjesz? - zapytałam go, widząc jak się pochyla.
- Trochę mi nie dobrze. - wyznał mętnie.
- Masz lęk wysokości?
- Że co? - zapytał nie wiedząc o co chodzi.
Jaka w tym średniowieczu żyła ciemnota.
- Nieważne...dasz radę iść? - spytałam szybko.
Pokiwał głową i się wyprostował.
- Tylko uważaj bo nie zamierzam cię nieść. - ostrzegłam.
Uśmiechnął się blado.
Poszłam dalej. On za mną.
- Mówisz, że na zachód? - zapytałam sięgając do kieszeni.
Przytaknął skinieniem głowy. Wyciągnęłam mały kompas. Synir popatrzał na to ciekawie.
- To kompas? - zapytał.
- Może.
Schowałam szybko urządzenie z powrotem nie dając Synirowi się zastanowić. Wskazałam ręką kierunek w którym się udamy.
- Idziemy tam. - oznajmiłam.
- Ta... - mruknął.
Poszłam a za mną Synir. Wyszliśmy na główną ulicę miasta. Założyłam z powrotem kaptur. Szliśmy spokojnie. Ludzie chodzili tu i tam a swoimi sprawami. Wszyscy znają tu moją twarz. Pokazali ją publicznie gdy ogłaszali egzekucję. Teraz przezwisko „spectro” będzie jeszcze bardziej pasowało.
Po godzinie drogi Synir oznajmił:
- Jestem głodny. Pójdę coś kupić do jedzenia.
- Możesz mi też? - zapytałam.
Popatrzał na mnie ze skrzywieniem na twarzy.
- No weź, nie płacisz mi za ochronę to przynajmniej kup coś do jedzenia. Ja poszukam schronienia.
Poszłam w stronę lasu.
- Ale dlaczego w lesie? - zapytał niezadowolony kiedy byłam jakieś dwa kroki od niego, był dość przyzwyczajony do wygody.
- Skąd wiesz, że tam? A poza tym jest tam bezpieczniej. - Podeszłam do niego. - Oni chodzą po wszystkich knajpach jakie tylko napotkają. Szukają mnie, a ktoś inny ciebie. Albo ci sami. W lesie nie będą cię szukać, a w każdym razie nikt im o tym nie powie. A teraz idź. - szepnęłam stanowczo.
- No dobrze już dobrze. Przekonałaś mnie z tym swoim zabójczym oddechem.
Odwarknęłam coś pod nosem. Wiem, że śmierdzi mi z ust. Jestem w średniowieczu, jak mam tu umyć zęby?
Poszłam znów w stronę lasu a Synir wręcz w przeciwnym kierunku.
Znalazłam jaskinię. Była chyba opuszczona. Rzuciłam do niej patyk i kilka kamieni żeby w razie czego wypędzić węże. Jeden wypełzł. A niech pełznie, byle mi nie przeszkadzał.
Weszłam do jaskini rozglądając się. Nie znalazłam już nieproszonych gości. Usiadłam pod ścianą. Cóż, przyszedł moment na wyjaśnienia. Więc usiądź wygodnie i słuchaj:
Mój stworzyciel, który traktował mnie jak własne dziecko, no cóż... stworzył mnie. Kilkadziesiąt lat wstecz stworzył sztuczny zarodek i odkrył jak może się rozwijać nie w brzuchu matki. Więc zarodek (czyli ja) rósł w kopule wypełnioną specjalnym płynem jak w brzuchu matki. Z czasem jak zaczął przybierać formę człowieka czy jak wolisz dziecka, naukowcy wszczepili w nie tysiące mikroskopijnych kabli, podłączyli do każdej części ciała, po prostu wszędzie. Do mózgu przede wszystkim o sercu już nie wspominając. Połączyli wszystkie kable ze sobą i przeciągnęli do karku tworząc łącze, którym mogą mnie kontrolować. Wystarczy, że przypną mnie do komputera.
Na początku już wybrali płeć dziecka. Najpierw byli zdecydowani, że będzie płci męskiej, jednak po namyśle (trwającym miesiąc) wybrali płeć żeńską. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię.
Podczas gdy ja jeszcze byłam zarodkiem, odkryto nowy pierwiastek, który połączony z innymi pozwala przenieść się w czasie. Wszczepili zarodkowi ten pierwiastek. Chociaż najpierw nie dawał się rozwijać dziecku i go wręcz niszczył, z czasem jednak zarodek zaczął rosnąć i odbudowywać zniszczone tkanki, ale zamiast dziewięciu miesięcy wszystko to trwało dwanaście. Też dzięki owemu pierwiastkowi mogę być długo wieczna albo nieśmiertelna, czas pokaże.
A teraz odpowiadając na pytanie: Naukowcy myśleli po co mam się przemieszczać w czasie. Otóż po to by sprawić życie w przyszłości lepszym niż jest. A kto dobrze wpływa na ludzi szczególnie na mężczyzn gdy tylko się postara? Kobieta.
Poza tym z kopuły wyciągnięto mnie dopiero w wieku trzynastu lat jak wspomniałam na początku. Zaczęli mnie szkolić. Wypracowywać u mnie mięśnie i tym podobne. Pewnego dnia pomyśleli, że mogę się im zbuntować. Stworzyli więc specjalny płyn który pozbawi mnie uczuć. Wprowadzają go przez łącze, raz na dzień lub dwa. Mój organizm zaczyna się uodparniać więc muszą mi podawać coraz mocniejsze dawki niebieskiego gęstego płynu.
Jeszcze jedno. Nie mogę zostać ranna. Jeżeli tak się stanie, kable w tym akurat miejscu się rozerwą i tkanka zacznie obumierać. Potem jest spory kłopot bo trzeba wszystko na nowo naprawić za pomocą skomplikowanych operacji.
Jeżeli nie zawiadomię o czymś ważnym stworzyciela (a on się o tym dowie), mogę zostać ukarana w postaci wyłączenia za pomocą łącza. Tak po prostu mnie wyłączają jak telewizor. Kiedy włączą mnie z powrotem, mięśnie okazują się sflaczałe i muszę na nowo je wyrobić, co jest jeszcze większa karą.
Co jeszcze...aha. Tak jak już mówiłam naukowcy wysyłają mnie gdzieś hen w czasie, by zmienić przyszłość na lepsze. I nie tylko. Też czasem bym podsłuchała coś i uzupełniła ich dane historyczne czy coś w tym stylu. Szczegółowo obliczają czy dana osoba może być zabita i czy nie przyniesie to w przyszłości żadnych konsekwencji. Innych nie wolno mi zabijać...jedynie jak już to ciężko ranić.
Szczerze mówiąc nigdy nie nazwałam siebie człowiekiem. Przez te wszystkie kable podłączone do mnie i to, że mogą mnie kontrolować przez komputer.... nie jestem człowiekiem. Jestem D.T. - Desigin Time. - projekt czas, jak to mnie nazwali. Sama przyznałam sobie imię Desin, a Time uznałam za swoje nazwisko.
To tyle...dużo tego co nie? Wiesz, chyba pójdę poszukać Synira. Wątpię by trafił tutaj.
Wstałam i wyszłam z jaskini. Najlepiej poszukać go od strony miasta. Poszłam tam. Znalezienie Synira nie trwało długo. Przez chwilę stałam oparta o drzewo przyglądając się mu, nie zauważył mnie. Niósł małe zapasy jedzenia. Zobaczyłam, że odział się w cieplejszy kaftan. Bardzo mądrze. Przynajmniej nie zamarznie w nocy, a jest zimna. Jednak przydały mu się te dwie złote monety.
Bardzo ciekawie się zaczyna Twój nowy blog. Masz niesamowitą wyobraźnię, co w Tobie cenię. Sama nie potrafiłabym wymyślić historii o takiej postaci, jakiej stworzyłaś, czyli D.T. Jestem ciekawa, co się stanie dalej i obiecuję, że tym razem będę czytać od deski do deski każdy Twój rozdział Twojej nowej powieści ;)
OdpowiedzUsuń