13.11.2013

Rozdział 1

Chłodny wiatr głaskał moją bladą skórę, a lekko prószący śnieg docierał do czarnych związanych w krótki kucyk włosów. Nie otwierałam oczu. Czułam jak powoli materiał kaptura ześlizguje się z mojej głowy za pomocą mężczyzny stojącego za mną. Otworzyłam powoli oczy, kiedy poczułam jak zakłada pętle na moją szyję. Sznur był szorstki. Zacisnął. Odetchnęłam raz, drugi...i znów zamknęłam oczy. Mężczyzna popchnął mnie i powoli aczkolwiek zdecydowanie poszłam na koniec platformy. Kiedy popchnął drugi raz - spadłam.
Godzinę później gdy zeszli, nie znaleźli ciała ale nadpaloną linę. Zaskoczeni patrzeli na pętlę jednak niczego nie znaleźli. Nawet broni którą mi odebrali. Obserwowałam ich zza krzaków oproszonych śniegiem. Znów nasunęłam kaptur na głowę i poszłam w głąb lasu. Widziałam jak bezgłośny oddech wyrzuca parę na zewnątrz. Moje buty chrzęściły cicho w śniegu.  Obserwowałam wszystko.


Muszę znaleźć swój cel. Ten którego szukałam już od tygodnia ale cały czas mi się wymyka, bo wie, że liczni zabójcy go ścigają. Był dłużny różne rzeczy (zazwyczaj nielegalne) wielu ludziom. Za późno naukowcy zorientowali się o  nim. Ale to nic. Można jeszcze zadać mu koniec. Dysponuję czymś, czego nie mają współcześni zabójcy. Sztuczną inteligencję. Która też jest we mnie.
Wiec idę i dalej muszę szukać. Pytasz kim byli ludzie chcący mnie powiesić? To byli ludzie tamtego człowieka, którego mam się pozbyć. Bronią go ale jest ich coraz mniej, ponieważ płaci im małe stawki.
Las w końcu się skończył. Popatrzałam na miasto. Było białe. Śnieg je całe przykrył. Spojrzałam w dół. Średnio strome zejście ze wzniesienia. Poszłam nim czasem ślizgając się na kamieniach. Nieraz musiałam złapać się ręką jakiegoś drzewa by nie upaść. Ręka była w rękawicy z obciętymi do połowy palcami. Oblodzone drzewo aż bolało gdy tylko się dotknęło, takie zimne. Więc nawet rękawice nic tu nie pomagały. Zsuwałam się w dół nisko pochylona nad ziemią i z dłonią sunącej po kamieniach. W końcu teren wyrównał się. Stanęłam twardo na ziemi. Poprawiłam białe spodnie zaciskając mocniej czarny pas, ale i także białą tunikę i brązowawą kamizelkę z owczej wełny. Sprawdziłam czy dwa sztylety nadal są schowane w wysokich brązowych butach. Zobaczyłam też czy wszystkie osiem małych ostrzy leży na swoim miejscu ukryte w wewnątrz kamizelki. Nasunęłam głębiej biały kaptur tuniki ruszając w stronę miasta.
Wkrótce weszłam w tłum ludzi, całkowicie nie zwracających na mnie uwagi. Ciekawa jest ich niewinność. Każdy idzie w swoją stronę, w swoim celu z niewinnym wyrazem twarzy. Ciekawe czy by zauważyli gdybym jednego z nich teraz zabiła. Słyszałam wykrzykiwane przez natrętnych sprzedawców oferty na targu i widziałam jak ludzie śpieszą tam by przekonać się o wartości produktów. Ja zmierzałam do oberży. Przekroczyłam spokojnie jej próg otwierając jedno skrzydło dużych dębowych drzwi. Poczułam zapach tytoniu i chmielu, ale też z drobną nutką kawy. Niewiele osób zaszczyciło mnie spojrzeniem. Skierowałam się w stronę lady. Stanęłam. Przez chwilę obserwowałam mężczyznę w średnim wieku sumiennie wycierającego naczynia. Nie, nie o niego mi chodziło.
W końcu gdy zorientował się, że jest obserwowany spojrzał na mnie i zauważyłam jak prawie podskoczył ze strachu. Zobaczył we mnie żywego trupa ponieważ, jeszcze niedawno publicznie ci bandyci ogłosili moją egzekucję. On z niewielu widywał mnie osobiście i wiedział pod jakim pseudonimem występuję - Spectro. Spectro czyli widmo. Nie zaprzeczę, że podoba mi się owo przezwisko.
Skinęłam mu głowa na powitanie. Ten pobladł, ale odpowiedział podobnie. 
- Cz...czygo chcysz...? - zapytał jąkając się, już zapomniałam jaki to miał śmieszny akcent.
- Jest Synir?
Pokiwał głową i poszedł na piętro pośpiesznie. Czekałam patrząc po sali. Kilku niewyraźnych typów pijących do upadłego, trzech wartowników którzy chcieli się ogrzać,i kilku chłopów którzy chcieli odpocząć od pracy. Normalny dzień w średniowieczu, mój normalny dzień.
- Jyst. - usłyszałam głos oberżysty przed sobą. Nie był już aż tak zlękniony, pewnie Synir wytłumaczył mu by się nie bał. Jak zwykle go posłuchał.
Popatrzałam na niego.
- Świetnie. Wiesz ile tym razem chce?
- Dwi miekky złoty monyty.
Miękkie – czyli dużo warte złoto, bardzo dużo. Patrzałam na niego spod przymrużonych powiek, myśląc czy to się opłaci. Synir nigdy nie okłamał mnie jeżeli chodzi o informacje, w innych sytuacjach gadał co mu na język przyszło. Był młody i uważany za dziwaka. Może młodszy ode mnie może nie. Ja przestałam liczyć lata odkąd skończyłam dwadzieścia, stwierdziłam, że to po prostu bez sensu w moim przypadku.
- No dobrze. - mruknęłam niezadowolonym tonem. - Niech stracę. A teraz zaprowadź mnie do niego.
- Tyk spyctro... - bąknął, ale zaraz poprawił się - to znycy...
- Spokojnie. Wiem jak mnie nazywacie. - przerwałam mu szybko, bez uczuciowo.
Skrzywił się ale wyszedł zza lady i poczłapał na piętro oberży. Poszłam za nim. Gdy wdrapał się po schodach ze swoim niemałym brzuchem na chwilę przystał. Musze przyznać, że mu współczułam. Chorował na cukrzycę co widać gołym okiem, a w tych czasach nawet nie wiedziano co to jest. Nie mógł się więc leczyć. Z pewnością śmierć przyjdzie po niego niedługo. Czekałam stojąc obok. Nie ruszyłam się, za to patrzałam na oberżystę. Wiedział, że na niego patrzę. Zaraz wyprostował się i poszedł wzdłuż korytarza. Ruszyłam za nim.
Podszedł do jednych z sześciu drzwi. Zapukał. Z wnętrza rozległo się głośne: „Wejść!”. Oberżysta spojrzał na mnie, a ja postępując krok do przodu przekręciłam klamkę. Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem już dawno nie naoliwiane. Usłyszałam jak mężczyzna odchodzi pośpiesznie i zamknęłam za sobą drzwi.
Rozejrzałam się po pokoju. Ściany z jasnego drewna, półka (na której spoczywały niezliczone ilości wynalazków roboty Synira) i szafa również. Na jednej ścianie widniało sporo portretów. Na drugiej mapa królestwa i krajów sąsiednich. Biurko pod mapą wykonano z ciemnego drzewa podobnie ja krzesło przy nim i łóżko pod portretami. Niewielki stolik na środku przyozdobiony wzorami z jasnego drewna, stał na środku, a po jego bokach dwa krzesła. Na jednym z nich siedział młody mężczyzna z krótkimi rudymi włosami, takimiż piegami i piwnymi oczami. Było to rzadkością w tych czasach. Był smukły i wysoki. Nie jedna panna wzdychała na jego widok. Mnie na szczęście naukowcy pozbawili uczuć. Jak? Tego dowiesz się później. Popatrzał na mnie znad swojej nowej sklejanej zabawki. Zawsze coś majstruje. Uśmiechnął się szeroko i wstał.
- Witaj Denin. Co cię sprowadza w moje skromne progi?
Odwzajemniłam uśmiech, ale nie znowu taki szeroki.
- Witaj Synirze. - odparłam zdejmując kaptur z głowy. Wskazałam głową na jego nowy wynalazek – Co znów wymyśliłeś?
Spojrzał na zabawkę i zaraz odpowiedział:
- To coś co ma pomóc w podgrzewaniu wody, jeszcze nad tym pracuję. Nie trzeba byłoby zapalać ognia by coś ugotować. Ale dalej mi to nie wychodzi. Usiądź proszę. - wskazał sąsiednie krzesło.
Usiadłam tam i spojrzałam na kartki na stole. Były bardzo stare. O ile się nie myliłam ze starożytności. Odkrycia jednego z najsłynniejszych naukowców tamtych czasów.
- To ciekawe co robisz. - powiedziałam prawdę jednak on zaprzeczył:
- Wiem, że ciebie to nie obchodzi.
Westchnęłam ciężko.
- Nie znasz mnie jeszcze Synirze. Ale to chyba lepiej dla mnie.
Uśmiechnął się lekko i usiadł z powrotem. Synir był dobrym informatorem, bo jako człowiek który był wszędzie by dowiedzieć się wszystkiego znał też wszystko.
- Dalej ścigasz tego typa? - zapytał biorąc do ręki jeden ze starożytnych dokumentów.
- Tak. Mam już go dość. Masz o nim nowe informacje? Gdzie przebywa, czy za kogo się teraz podaje..?
- Hm...tak mam. - powiedział szybko. Spojrzał na mnie. - Ale najpierw zapłać.
- Eh...- wyciągnęłam sakiewkę i wręczyłam mu od niechcenia dwie złote monety. - Powiesz mi dlaczego tym razem tak drogo?
- Potrzebuję rzeczy by usprawniać swoje wynalazki.
- Ach o to chodzi. Zbankrutuję przez ciebie.
- To może znajdź sobie innego informatora spectro? - ugryzł jedną monetę i gdy stwierdził, że mu pasuje, schował obydwie do kieszeni.
- Nie. Ty mi wystarczysz. Ale przejdźmy do rzeczy. Zapłaciłam. Teraz twoja kolej.
- Um... - Znów popatrzał na mnie znad wynalazku. - No niech będzie żywy trupie. Człowiek imieniem Rent herbu węża którego szukasz, przesuwa się na zachód do swojej rodziny, czyli ciotki. Ma ze sobą małą eskortę. Pokazuje się jako miejscowy grajek. Ale grać to on nie umie. Wygląd pamiętasz czy opisać ponownie?
- Nie musisz. Dzięki za infor...
Nie dokończyłam kiedy wynalazek Synira zaczął się dymić i po prostu wybuchnął. Skrzywiłam się odsuwając głowę. Wybuch nie był duży, ani nie głośny. Istniała więc nadzieja, że nikt się tym nie zainteresuje.
- No nie znowu...? - jęknął Synir.
Uśmiechałam się pod nosem trochę rozbawiona. Wstałam z krzesła.
- Denin zaczekaj. - powiedział nagle spoglądając na mnie.
- Dlaczego? - zapytałam udając zaskoczenie.
Przez chwile nic nie mówił ale potem zaczął:
- Musisz mi pomóc. Słyszałem, że ktoś chce mnie zabić, ale nie wie gdzie mnie znaleźć. Sądzę, że niedługo uda mu się mnie wyśledzić i będzie za późno. A ja jestem zwykłym biednym mieszczaninem, nie potrafię walczyć, nikt mnie nie uczył.
- Mam być twoim ochroniarzem? - zapytałam marszcząc brwi – Nie wiem czy to będzie możliwe.
- Proszę cię. - powiedział niemal błagalnie.
- No...dobrze. - zgodziłam się po chwili wahania- Wrócę niedługo jak tylko rozprawię się z tamtym...
- Nie ja nie mogę tyle czekać. A co jeżeli mnie ktoś wyda? - zapytał zlękniony.
Popatrzałam na niego.
- Eh...dobrze idziesz ze mną. - rzekłam. Potem dodałam: - Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? - zapytał szybko już z ulgą.
- Możesz wziąć ze sobą tylko jeden mały wynalazek. A poza tym prowiant, ubrania na zmianę i tym podobne.
- Tylko jeden... - powiedział rozglądając się.
Wstał i podszedł do półki. Skrzywił się. Nie łatwo mu było rozstać się z rzeczami które sam stworzył. Myślał jeszcze przez długą chwilę po czym powiedział:
- No dobrze. Przystanę na te warunki.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz