10.11.2013

Prolog

Wciąż przysypiam. Jest dopiero północ, a ja nie potrafię skupić myśli. Siedzę więc w swoim gabinecie, i piszę to.
Trzynaście lat temu wszczepiliśmy razem z innymi naukowcami pierwiastek do D.T. Sztuczny płód który zdołałem stworzyć rozwijał się przez długi okres czasu, teraz jest człowiekiem trzynastoletnim. Czekamy aż będzie gotowa do wyjścia. Chciałbym aby to było niedługo. Traktowałbym ją jak własne dziecko, chociaż właściwie to ona ma trochę genów wziętych ode mnie.
A tak z innej beczki: Mam tylko nadzieję, że nigdy nie będzie miała do czynienia z Corvusami, o których tyle słyszałem, choć to postacie z legend mam dziwne przeczucie, że jednak istnieją. Sądzę, że kiedyś jednego widziałem, i to nigdy nie dało mi spokoju. Są jacyś inni. Ojciec zawsze mi o nich opowiadał.
Poza tym muszę się pochwalić, jestem najmłodszym naukowcem z wszystkich tu, a już tyle osiągnąłem. Jestem pewny, że moje pasmo odkryć jeszcze się nie zerwało.

Usłyszałem lekkie pukanie do drzwi. Spojrzałem tam mrugając oczami zmęczony, starając się nie przewrócić prawie pustego kubka kawy.
- Proszę! - krzyknąłem do osoby za drzwiami.
Klamka powędrowała w dół, a drzwi otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Musze je w końcu naoliwić.
W drzwiach pojawił się mój przyjaciel, Ren. Jest starszy ode mnie o pięć lat. Chociaż jest młody w jego włosach już gości siwizna, i zapomina ogolić brodę. Ale jest w porządku.
- Tak Ren? - zapytałem ciekawy.
- Desigin jest gotowa do wyjścia. - powiedział rozradowany.
Uśmiechnąłem się szczęśliwy. Nie raz zastanawiałem się czy to wypali. Kiedy płód prawie padł sądziłem, że nic z tego. Kiedy minął dwunasty miesiąc rozwoju też zwątpiłem w to wszystko. Ale jest. W końcu jest. Nie jestem w stanie wyrazić swojego szczęścia. Czekałem na to tyle lat...
Pognałem za Renem do laboratorium na drugim piętrze. Stanęliśmy przed drzwiami, przyłożyliśmy dłonie do czytnika, i gdy zatwierdził przeszliśmy przez metalowe drzwi do laboratorium, drzwi zaraz się za nami zamknęły.
Podszedłem do komputera kontrolującego warunki w kopule. Popatrzałem po reszcie naukowców stojących tam. Skinąłem im głową na powitanie. Niektórzy odpowiedzieli tym samym, inni nawet nie patrzeli w moją stronę. Było ich tu dziewięciu. Prawie wszyscy patrzeli na D.T.
Spojrzałem w monitor. Wskaźniki pokazywały widoczną gotowość Desigin. Wszystkie były jak najwyższe i zielone. Wszystko wskazywało na powodzenie. Dałem polecenie komputerowi, że może zacząć wypuszczać substancję. Spojrzałem na kopułę. Przezroczysty płyn powoli się opuszczał, ukazując najpierw twarz a potem resztę ciała Desigin. Musze ją zaopatrzyć szybko w jakieś ubranie. Ale to za chwilę. Upłynie kilka godzin zanim płyn całkowicie opadnie, i odłączymy ją od kabli w łączu.

Kilka godzin później:
Płynu już nie było. Łącze było odłączone. D.T. Miała otwarte oczy, i patrzała na wschodzące słońce za oknem. Okrywała się ręcznikiem drżąc z zimna. Podszedłem do niej i dałem jej ubranie. Patrzała na okno, nie zauważyła mnie. Spojrzałem za jej wzrokiem. Tak owszem wschód był piękny i wydawał się jakby emanował ultrafioletem, ale na drzewie tuż przed nami siedział kruk. Był biały. Nigdy nie widziałem jeszcze takiego kruka na żywo. Rozumiem zainteresowanie D.T. tym ptaszyskiem, w końcu nigdy przedtem jeszcze nie widziała świata. Eh...trzeba ja będzie nauczyć tego i owego. Ale na chwilę obecną:
- Ubierz się. Zmarzłaś. - zaleciłem podając jej jeszcze raz ubranie.
Popatrzała na mnie czarnymi oczami tak bardzo odbijających się od białek. Potem spojrzała na ubrania. Wzięła je, i przez chwile wydawało się jakby zastanawiała się nad czymś, po czym powiedziała:
- Dziękuję stworzycielu. - jej głos był miękki, i przyjazny.
Mimowolnie uśmiech zagościł na mojej twarzy. Nazwała mnie „stworzyciel”. Chociaż lepiej bym się czuł gdyby powiedziała do mnie na przykład „tato” ale nie mogę tego od niej wymagać. W końcu nie ma prawdziwych rodziców, tylko pozbierane geny od różnych ludzi. A ja ją stworzyłem. Więc nawet nazwa pasuje.
Wskazałem Desigin miejsce gdzie może się ubrać. Poszła tam lekkim krokiem zostawiając mokre ślady na zielonych kafelkach. Jeszcze zanim wyszła wprowadziliśmy do jej mózgu kilka ważnych elementów w życiu. By po prostu nie trzeba było jej tego uczyć jak małe dziecko.
Patrzałem na płachtę za którą zniknęła. Zaraz potem spojrzałem na okno, kruk zniknął, za to słońce leniwie wyłaniało się nad horyzont. Hm...kruk. Ciekawe. Ze starożytnego właśnie corvus znaczy kruk. Mam nadzieję, że nie będzie z tego tytułu kłopotów. Ale nie mogę się niczego dobrego spodziewać.

2 komentarze:

  1. Hejka hej! ^^
    Nie będę się rozpisywać, bo dopiero przeczytałam dwa prologi, ale tylko chciałam Cię zawiadomić, że będę czytać. ;)
    Pozdrawiam i życzę weny! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę :)
      Dziękuję ;)
      Pozdrawiam.

      Usuń